Kiedy wydaje się, że Bóg odwrócił się od swych dzieci, na drodze stawia ludzi, którzy są Jego rękami, niosącymi nadzieję. Właśnie taką posługę pełnią ci, których nazywam „misjonarzami życia” – prowadzący Ośrodek Wsparcia Psychologiczno-Duchowego „Dom Życia” w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Historia Anny i Tomasza to dramatyczna, ale i niezwykła zarazem opowieść o zderzeniu się dwóch światów – życia i śmierci. Kiedy dowiadują się, że będą rodzicami bliźniąt, nie wiedzą jeszcze, że będzie im dane wychowywać tylko jedno z nich. Na około 20 tygodni przed planowanym terminem porodu słyszą tragiczną diagnozę, która sprawia, że w ich sercach coś pęka. „Państwa córeczka umarła” – stwierdza lekarz.
Można tylko próbować sobie wyobrazić, co wówczas przeżywała oczekująca potomstwa para. Gdyby wszystko skończyło się w tym punkcie, triumf należałby do śmierci. Jednak wbrew przeciwnościom i obawom, pozostając pod stałą opieką medyczną, Anna postanawia, że urodzi swoje dwa skarby. Tak też się dzieje i po mniej więcej 20 tygodniach lekarz przyjmuje poród. Na świat przychodzi, będący ocalonym cudem, zdrowy chłopczyk i martwa dziewczynka. Wielka radość w ogromnym żalu – cóż innego mogą czuć rodzice w takiej chwili. Ania i Tomek wiedzą, że dla tego cudu było warto przetrwać te mroczne 5 miesięcy.
Bardzo szybko nadchodzą konsekwencje tego, co się wydarzyło. Nie potrafią poradzić sobie z przeszywającym ich do głębi uczuciem straty, w następstwie czego oboje wpadają w ciężką depresję. Szukając pomocy, trafiają do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie działa Ośrodek Wsparcia Psychologiczno-Duchowego „Dom Życia”. – Spotkaliśmy się w głębokiej żałobie. Na kozetce był jeden wielki płacz – wspomina o. dr Leonard Hryniewski OFM, psycholog i psychoterapeuta, kierownik placówki, która została stworzoną właśnie z myślą o rodzinach. – Rzecz w tym, by pomóc im poradzić sobie ze smutkiem po stracie – dodaje. Obecnie dzięki wsparciu ośrodka, starają się uporać z trudnym doświadczeniem, uczęszczając na terapię, która przynosi wiele dobrych owoców.
Bezcenna służba miłości
Wątek nieustraszonych rodziców prowadzi właśnie do tego niezwykłego miejsca, którym jest wspomniany już kalwaryjski „Dom Życia”. Pomysł stworzenia miejsca, które odpowiadałoby na niezliczone potrzeby rodzin w trudnej sytuacji – przede wszystkim rodziców po diagnozie prenatalnej chorób jeszcze nienarodzonych dzieci, w żałobie po ich utracie, a także mających trudności w przyjęciu potomka bądź rozważających zabieg aborcyjny – kiełkował w sercu i umyśle o. Leonarda już od dłuższego czasu. Wszystko za sprawą Kingi.
Jako jeden z duchowych doradców rodzin należących do ruchu „Équipes Notre-Dame”, towarzyszył małżeństwu, które wychowując już dwójkę dzieci, spodziewało się kolejnego. Niestety jedno z badań USG ujawniło, że ich córeczka ma wadę letalną, a konkretnie zespół Patau (trisomię 13. chromosomu). W przypadku tej choroby genetycznej rokowania zwykle, delikatnie mówiąc, nie są optymistyczne, a w świetle prawa istnieją nawet podstawy do przerwania ciąży. Para nie dopuszczała jednak do siebie takiej myśli.
W tych ciężkich chwilach – niemożliwych do zrozumienia przez kogoś, kto nie doświadczył podobnych przeciwności – o. Leonard był częścią tej rodziny. Pomagał nie tylko on, ale i wiele innych osób, które starały się ulżyć im w cierpieniu, a wśród nich także zespół Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci im. ks. Józefa Tischnera z Krakowa. Po przyjściu na świat maleńkiej Kingi, jej rodzicom dane było spędzić z nią nieco ponad miesiąc. A pracującemu wówczas w Alwerni bernardyńskiemu misjonarzowi życia przyszło zorganizować pogrzeb, a nawet kupić trumienkę. Trwali wspólnie do końca, wciąż pozostając w stałym kontakcie. Czy tacy ludzie jak on nie zmieniają świata?
Dom Życia: Nie jesteście sami
Wspomniane wydarzenia dzieją się w 2020 roku, kiedy trwa zaciekła debata społeczna na temat zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce, a na ulice wychodzi tysiące protestujących. Pośród nich także te kobiety, które w ciężkich chwilach, związanych z poczęciem dziecka, czuły się pozostawione na pastwę losu. Równolegle, już od dłuższego czasu przy sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, trwają starania nad otwarciem ośrodka wsparcia dla rodziców w trudnej sytuacji.
– Okazało się, że na kalwaryjskich dróżkach, między stacjami Szymona i Weroniki, jest chałupa, która stoi pusta i marnieje – mówi zakonnik. Postanawia więc przygotować projekt zagospodarowania budynku na cele powstania domu pomocy rodzinom dzieci, u których stwierdzono nieuleczalną wadę płodu i dzieci utraconych.
Inicjatywa zyskuje aprobatę przełożonych, przez co o. Hryniewski, krótko po ukończeniu studiów z psychologii klinicznej, zostaje skierowany do pracy w tamtejszej placówce. – Uważam, że rola kapłana wymaga dodatkowych specjalizacji, żeby ksiądz miał kompetencje do pomocy różnego rodzaju, nie tylko duszpasterskiej, która oczywiście jest podstawowa. Ale jeżeli ksiądz jest w dodatku psychoterapeutą czy lekarzem, otwiera się na tych, którzy do innego specjalisty nie pójdą, ale tylko do takiego, który zrozumie pewne kwestie duchowe – tłumaczy o. Leonard.
Mamy „Dom Życia”!
Te wszystkie czynniki sprawiają, że w 2021 roku zostaje otwarty wyremontowany budynek pod nazwą „Dom Życia”. – Dla nas Kinga jest święta i wierzę, że pomaga nam w tym, co tutaj robimy – podkreśla z przekonaniem bernardyn.
Kierownikowi ośrodka sprawnie udaje się zebrać fundusze oraz zespół ludzi, którzy angażują się w nowe dzieło pomocy. Chociaż w pełnym wymiarze w placówce na co dzień pracuje 3 specjalistów, z o. Leonardem na czele, nie można zapominać o wszystkich tych, którzy poświęcają swój czas, aby wspierać misję dla życia dzieci i ich rodzin borykających się z komplikacjami okołoporodowymi. Nie brakuje lekarzy, którzy chętnie służą radą i zawsze są gotowi przyjąć osoby, które zostały do nich skierowane za pośrednictwem ośrodka.
Jednak „Dom Życia” to nie tylko kwestie medyczne, psychologiczne i duchowe. To przede wszystkim rodzina, a nie ma rodziny bez prawdziwej kobiecej ręki.
„Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”
Na rok przed erygowaniem „Domu Życia”, kiedy na świecie szaleje koronawirus, w Krakowie powstaje Stowarzyszenie „Ogród Życia”. Krystyna Koniuszewska rozpoczyna działalność, która ma na celu towarzyszenie rodzinom w ciężkich sytuacjach. Inspiracją do podjęcia się tej misji jest historia, która rozegrała się, kiedy sama jeszcze znajdowała się w łonie matki. Dzisiaj mogło nie być mi dane z nią rozmawiać. Została poczęta jako szóste dziecko, kiedy u jej mamy zdiagnozowano zagrażającą życiu gruźlicę. Lekarz zachęcał do przeprowadzenia aborcji: „Ty nie przeżyjesz porodu i z dziecka nic nie będzie, miej na uwadze tych pięcioro, najmłodsze ma rok”.
Zobacz też: Mogę więcej i lepiej? Duchowy perfekcjonizm
Na nic zdały się jego słowa. Mama pani Krystyny postanowiła podjąć walkę o życie swojej ukochanej córeczki, nawet pomimo ogromnego niezrozumienia, także wśród bliskich, których wsparcia potrzebowała w tych chwilach najbardziej. Pomoc otoczenia nie była dostateczna, a każdy dzień wiązał się z niepojętym trudem. Mała Krysia urodziła się cała i zdrowa w rodzinnym domu, a jej mama żyła jeszcze kolejne 33 lata, dziękując Bogu za podwójny dar życia.
„Jestem przy nich na co dzień”
Aktualnie w ramach prowadzonego przez siebie stowarzyszenia, pani Krystyna, pragnąc, aby nikt nie pozostał bez pomocy w trudnej sytuacji rodzicielskiej, otacza wsparciem innych, a przede wszystkim kilka rodzin. Wśród nich jest rodzina Agnieszki. Kiedy okazało się, że poczęte przez nią dziecko jest chore na zespół Downa, napisała dramatyczny list z prośbą o pomoc do ks. Krzysztofa Wonsa, prywatnie przyjaciela pani Krystyny, który skierował zrozpaczoną matkę do „Ogrodu Życia”.
– To pragnienie towarzyszenia rodzicom, matkom, zwłaszcza w trudach powikłań w ciąży, rodzeniu dzieci i okresie późniejszym dojrzewało w Krystynie już od dawna. Bardzo ją wspierałem w decyzji o powstaniu tego dzieła, bo nie mam wątpliwości, że jest ono iście ewangeliczne – podkreśla ks. dr Krzysztof Wons SDS, dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, w którym również pani Krystyna rozeznawała swoje powołanie do służby strudzonym matkom.
Dziecko Agnieszki miało nie mieć szans przyjścia na świat. Mimo to maleńka Marysieńka, będąca już po operacji serduszka, ma już dzisiaj ponad roczek. – Jestem przy nich na co dzień. Kiedy mają jakieś problemy, z Agnieszką dzwonimy do siebie, rozmawiamy. Po prostu jestem dla niej przyjacielem – mówi pani Krystyna.
Odpowiadając na pytanie o ilość czasu poświęcanego na to dzieło, stwierdza natychmiastowo, że „nieraz jest to cała doba”. Co więcej, nie jest to jej jedyne zajęcie. Chociaż od kilku lat jest już w wieku emerytalnym, wciąż jest aktywna zawodowo jako dyrektor finansowy w przedsiębiorstwie budowlanym. Wraz z mężem prowadzi również własną działalność, a prywatnie jest mamą 4 dzieci i wkrótce będzie babcią 6. wnuczka. Z entuzjazmem dodaje jednak, że na brak sił nie narzeka i chce dawać siebie innym.
Koalicja dla Życia
W życiu nie ma przypadków. Nie był nim również moment, kiedy o. Leonarda i panią Krystynę zapoznaje ich wspólny znajomy, zakonnik pracujący na misjach w Ameryce Południowej. Swój na swego zawsze trafi, można by powiedzieć z uśmiechem, a gdy chodzi o misjonarzy życia, z tego musi wyniknąć coś dobrego. Oboje szybko odnajdują wspólną nić porozumienia. „Ogród Życia” i „Dom Życia” łączą siły, aby zapewnić jeszcze lepszą pomoc potrzebującym rodzinom z dziećmi.
Zobacz też: Rodzina Ulmów. Iskra miłosierdzia z Polski
Krysia zadbała o nasz Dom Życia, przede wszystkim swoją kobiecą ręką, ale i środkami finansowymi, którymi dysponuje – mówi o. Leonard. Śladem założycielki stowarzyszenia w działalność „Domu Życia” włączają się wolontariusze, głównie pełniący dyżury w ośrodku.– Oni tutaj po prostu są. Zajmują się tym domem, bo taki był właśnie zamysł, by był to prawdziwy rodzinny dom – dodaje bernardyn.
Dom otwartych drzwi i serc
Do tej pory pomocą zostało objęte około 30 rodzin, wierzących i niewierzących. Jak tłumaczy o. Hryniewski, w ośrodku specjaliści, także on, występują jako świeccy. Jeżeli zaś ktoś potrzebuje księdza, przychodzi w habicie. Budynek jest przystosowany nie tylko do sesji terapeutycznych, ale i przyjmowania rodzin z dziećmi. Mogą one przyjechać do Kalwarii nawet na kilka dni, by odpocząć od trudów codzienności.
Do „Domu Życia” trafiają m.in. osoby kierowane z pobliskich placówek medycznych – Wadowic, Myślenic, Suchej Beskidzkiej czy Krakowa i innych regionów. Zdarzają się także sytuacje, kiedy podopieczni trafiają tam także zupełnie przypadkowo.
– Ta posługa to nieraz 99 procent cierpienia, a 1 procent radości. Jednak ten procent jest warty wszystkiego – podkreśla pani Krysia. Chociaż nieraz nie jest łatwo, kalwaryjscy misjonarze życia nie ustają w wysiłkach, by nieść innych na swoich barkach. – Nie dajmy się wkręcić w myślenie, że czymże jest taki mały dom, kto o nim wie – zachęca ks. Wons. – Nawet gdyby taki dom istniał tylko dla kilku osób, takie miejsca są potęgą, bo miłości nie mierzy się statystykami.
* Część imion została zmieniona w celu ochrony prywatności.