Duchowość maryjna to coś więcej niż nabożeństwa majowe, pieśni ku czci Matki Bożej, figury i obrazy. Kim jest Maryja dla Polaków? Co skrywa tajemnicze imię Kecharitomene?
Z Przemysławem Janiszewskim (teologiem, autorem książek i twórcą kanału Moc w słabości) rozmawia Miłosz Żemła.
Miłosz Żemła: W Polsce miesiąc poświęcony Matce Bożej rozpoczynamy od uświadomienia sobie Jej ważnej roli w naszej ojczyźnie. 3 maja obchodzimy Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Co dla nas jako narodu oznacza ten tytuł, którym jest nazwana Maryja? Zapewne wiążą się z nim nie tylko przywileje, ale również ogromna odpowiedzialność i konkretne powinności z naszej strony.
Przemysław Janiszewski: Tak, miesiąc, który obecnie przeżywamy, to wyjątkowy czas. Bowiem tak, jak w maju kwitnie piękno wiosny, tak kwitnie w naszych sercach życie duchowe, kiedy idziemy za Niepokalaną, poznając Jej Syna, na którego Ona zawsze wskazuje, ucząc nas rozważać w sercu i sercem Słowo Boże. Maryja jako Królowa Polski przypomina nam, że prawdziwe królowanie to służba oparta na miłości. Bez miłości królowanie zamienia się w tyranię. Co więcej, prawdziwe piękno to — według klasycznej koncepcji zaczerpniętej od starożytnych Greków — synteza prawdy i dobra. Maryja jako Królowa Polski ukazuje piękno Swojego Syna, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. Przez którego rozkwita w nas życie Boże pełne piękna miłości, która przewyższa wiarę i nadzieję. Jako Królowa Polski uczy nas, abyśmy w swą narodową tożsamość odnawiali przez Ewangelię i w Ewangelii.
Pewnego rodzaju papierkiem lakmusowym wierności naszej Królowej, a przez to samemu Bogu, są Jasnogórskie Śluby Narodu z 1956 roku. Bł. kard. Wyszyński wypowiedział wtedy m.in. następujące słowa: „Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna”. Nie zabrakło także obietnicy walki w obronie życia. W ostatnich latach w przestrzeni publicznej toczy się prawdziwa batalia o wartości ewangeliczne, zwłaszcza o życie. Czy w tej duchowej walce o Polskę wierność przyrzeczeniu z ust Prymasa Tysiąclecia przechyla szalę zwycięstwa na stronę posłuszeństwa Matce Bożej, a przez to Chrystusowi? A może wręcz przeciwnie – coraz bardziej odcinamy się od chrześcijańskich korzeni?
Żyjemy w trudnym czasie — pełnym sprzeczności i napięć zarówno wewnątrz społecznych, jak i międzynarodowych. O naszej wierności Jasnogórskim Ślubom złożonym u stóp Królowej Polski przez Prymasa Tysiąclecie świadczy nasza codzienność; a konkretnie świadectwo naszej zwykłej, choć niezwykłej wiary realizującej się w naszych rodzinach i miejscach pracy. Polska — jak zresztą każdy naród, bowiem jest to zasada dotycząca każdej wspólnoty — może być prawdziwie silna tylko w Bogu i Bogiem, który jest Miłością. Jego istotą, a zatem naturą jest Miłość. Zatem skoro Bóg stworzył wszystko z Miłości, to i w Miłości — w Nim, każdy i każda z nas może odnaleźć najgłębszy sens swego jestestwa.
Każdy z nas musi zadać sobie pytanie i odpowiedzieć na nie z całkowitą szczerością. Czy ja jako ja o konkretnym imieniu i nazwisku, z konkretną historią życia, jestem wierny Osobie i Dziełu, jakie zostawił nam Chrystus, a na jakie wskazują Śluby Jasnogórskie? Czy swoją codziennością i w swej codzienności jestem świadkiem bycia „Totus Tuus”, czy raczej antyświadkiem, wierząc tylko teoretycznie, a żyjąc tak, jakby Bóg mnie nie widział?
Konieczne jest zawierzenie
W książce Tajemnica Ukrytej Miriam, odnosząc się do Maryi jako Orędowniczki i Wspomożycielki wiernych, pisze Pan, że „jednym z głównych problemów współczesnego człowieka jest pokładanie całej nadziei w samym sobie”. Właśnie przykład Jej nieustannego fiat ma być dla nas drogowskazem w codziennym życiu. Jak można przekonać człowieka do zaparcia się siebie dzisiaj, gdy świat wręcz krzyczy, że nie ma Boga, a każdy jest nim sam dla siebie?
Jedyną przestrzenią, w której możemy poznać i przyjąć tajemnicę Osoby i Dzieła Zbawiciela, jest przestrzeń wiary, która ma charakter osobowy — nigdy zaś anonimowy. Do wiary nie da się nikogo przekonać, bo choć istnieją dowody filozoficzne za istnieniem Boga jako Bytu Absolutnego i w swym istnieniu koniecznego, to jednak można przytoczyć także dowody na to, że Boga nie ma. One także będą odwoływały się do racjonalnych przesłanek.
Zobacz też: Róża wśród świętych. Rita i jej cierniowe życie
Dlatego konieczne jest za-wierzenie, czyli pójście za wiarą, w postawie po-słuszeństwa. Czym jest owo posłuszeństwo? Ten termin w języku polskim ma w sobie bogactwo znaczeniowe. Być posłusznym, to być za-słuchanym — otwartym na Słowo, aby pójść, na wzór fiat Maryi, za po-słuchem — z posłuchem serca zawierzonego Najświętszemu Sercu Chrystusa przez Niepokalane Serce Maryi. Tak jak św. Jan, umiłowany uczeń Mistrza z Nazaretu na Ostatniej Wieczerzy, uważnie wsłuchujmy się w bicie Serca Zbawiciela podczas Eucharystii i medytacji Słowa Bożego. Odpowiedzią jest całkowite zawierzenie Chrystusowi w Kościele i przez Kościół.
Różne środowiska, zwłaszcza protestanckie, nieraz zarzucają nam – katolikom poświęcanie zbytniej uwagi Matce Chrystusa, jakoby miała Ona przysłaniać nam Boga. Nasuwa się zatem pytanie o istnienie drogi do Jezusa, pomijającej Maryję, którą przecież w Litanii Loretańskiej nazywamy Bramą Niebios.
Zauważmy, że Maryja jest Bramą do Niebios — a nie Niebiosami. Maryja nie jest Bogiem, ale jest Matką Boga. Tak orzekł starożytny Sobór w Efezie, wskazując, że Niepokalana jest nie tylko „Chrystotokos”, ale także „Theotokos”, a zatem dosłownie „Matką Boga”. Skoro Stwórca zapragnął zejść do Swojego stworzenie przez łono Maryi w Tajemnicy Wcielenia, to zgodne jest z Jego Wolą, aby kroczyć ku Niemu — ku Niebu — przez Maryję i z Maryją. Oczywiście, wiara w Maryję nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna (powtórzmy, Maryja nie jest Bogiem), ale o ileż łatwiej jest wspinać się do Nieba po paciorkach różańca, rozważając Tajemnice z życia Jej Syna.
Św. Ludwik Maria Grignion de Monfort w Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny napisał: „Kto nie ma Maryi za Matkę, ten nie ma Boga za Ojca”. Te słowa powodują wiele kontrowersji, a nieraz nawet oburzenie. Bóg przecież nie porzuca swoich dzieci, więc zapewne problem jest w człowieku. Jak rozumieć te słowa?
Ów Traktat jest paradoksalnie na wskroś chrystocentryczny. Św. Ludwik ilekroć coś mówi o Maryi, zawsze wychodzi od Stwórcy, wskazując na Syna Bożego i zmierzając ku Duchowi Świętemu.
Bóg nie porzuca Swoich dzieci. To dzieci — przepraszam za ten neologizm – „odojcawiają” swego Ojca. Idąc przez życie bez Boga, wybieramy drogą sierocej tułaczki. Doskonale przedstawia nam to przypowieść o Miłosiernym Ojcu. Ojciec zgadza się na to, aby syn był wolny i Go opuścił. Cierpi, że Go opuścił, ale nie łamie jego wolności. To szatan odbiera nam przez grzech wolność i czyni z nas niewolników. Bóg zaś bardzo poważnie traktuje naszą wolność. Wciąż jednak jest obok nas. Wychodzi ku nam, kiedy Go szukamy, choć nieustannie czeka na naszą świadomą i dobrowolną decyzję powrotu do Niego — nawrotu, nawrócenia. I tak jak we wspomnianej przypowieści Miłosierny Ojciec czeka na marnotrawnego syna, to jednak kiedy widzi go z daleka, zostawia mu przestrzeń wysiłku wiary — zawierzenia, aby dobrowolnie, decyzją serca, do Niego wrócił.
Może właśnie tutaj leży sedno problemu współczesnej duchowości, również maryjnej? Po prostu zapominamy o najważniejszym. Nie wydaje się Panu, że zamykamy Maryję w ramach obrazów, figurach i ograniczamy się do zewnętrznych praktyk religijnych? Brakuje jednak prawdziwej, osobowej relacji.
Na pewno wiara domaga się osobistej relacji. Dotyczy to zarówno Boga jako Osoby Boskiej — całej Trójcy Św. i każdej z tych Osób oddzielnie. Również i Maryi — osoby ludzkiej. Wszystko to, co daje nam Kościół: uroczystości, święta, nabożeństwa — całą liturgię, nie jest celem samym w sobie. Ma nas to doprowadzać do osobowego spotkania z Bogiem Żywym i ułatwić je. Dlatego miarą naszej wiary jest wierność Słowu Bożemu i Kościołowi jako Mistycznemu Ciału Chrystusa w codzienności. Jeśli wiarę i zawierzenie Bogu przez ręce Maryi ograniczamy do tego, jak np. wyglądała Maryja — czy była blondynką, czy brunetką etc., to zeświecczamy przestrzeń religii. Paradoksalnie pozbawiając ją wymiaru duchowej tajemnicy, chcąc sprowadzić Niebo ku ziemi. Tymczasem, jak rzecze prorok Izajasz: Myśli Boga nie są naszymi myślami ani drogi Boga do naszych dróg nie pasują.
„Maryja prowadziła mnie i prowadzi Swoimi drogami jako Ukryta Miriam”.
Jak więc rozpoczęła się pańska osobista „przygoda” z Maryją? Życie nie zawsze Pana rozpieszczało, o czym odważył się Pan opowiedzieć m.in. w jednym z opublikowanych ostatnio filmów. Miał również miejsce moment kryzysu i odejścia od Kościoła. Co ciekawe, było to niedługo po opuszczeniu murów seminarium duchownego. Jednak wciąż w trakcie kontynuowania studiów teologicznych. Wtedy pojawiła się Ona – za sprawą męskiej wspólnoty Wojowników Maryi.
Tak, to była droga biegnąca wznoszącą się sinusoida. Może to będzie dla niektórych zaskoczenie, ale mój szlak, na którym spotykałem i poznawałem sercem Maryję, rozpoczyna się od tzw. nabożeństw majowych, na które uczęszczałem w czasach liceum. To właśnie podczas tych zwykłych, niezwykłych nabożeństw powoli otwierałem się na światło, które Bóg kieruje do nas przez Pełną Łaski. Przez Niepokalaną. Był taki czas, że Litanię Loretańska odmawiałem w całości z pamięci (będąc w Seminarium także po łacinie). W moim rodzinnym domu zaś codziennie wspólnie odmawialiśmy cały różaniec. Później, tj. na studiach i podczas formacji w Wyższym Seminarium Duchownym doszła do tego formacja maryjna oparta na Ojcach Kościoła i świętych mistykach, jak np. św. Teresce z Lisieux oraz dziełach św. Jana od Krzyża.
Maryja prowadziła mnie i prowadzi Swoimi drogami jako Ukryta Miriam. Ona nigdy się nie narzuca. Nigdy Sobą nie zakrywa Jezusa. Kiedy zaś przychodzi czas, abyśmy jak Jezus — po trzydziestu latach spędzonych z Nią w Nazarecie, wyruszyli ku ludziom, idzie z nami, choć nie prowadzi już nas za rękę, ale idzie pośród ludzi i także z ludźmi, których spotykamy. Nie oczekujmy od Boga i od Niepokalanej, że będą nas „karmić” nadprzyrodzonymi wizjami i cudami. Życie samo w sobie jest cudem. Wystarczy tylko i aż nim żyć, żyjąc Życiem, jakim jest Jezus w Słowie Bożym i Sakramentach oraz nauce Kościoła Katolickiego.
Zapewne ambitnemu studentowi teologii nie brakowało wówczas wiedzy, kim jest Maryja. Specjalizuje się Pan przecież w mariologii, czyli dziedzinie teologii dogmatycznej poświęconej właśnie Jej. Co było barierą oddzielającą rozum od serca, wiedzę od realnego doświadczenia?
Tym, co mnie i wielu z nas może oddzielać od Boga, to tak zwany faryzeizm. Bo choć często nie brakuje nam wiedzy z zakresu Katechizmu, to jednak zbyt często chcemy ją i Ewangelię odnosić do wszystkich. Tylko nie do siebie. W Seminarium chciałem wszystkich pouczać. Wszystko chciałem wiedzieć najlepiej. Byłem tym, który osądzał.
Pan Bóg sobie z tym poradził — i radzi sobie z tym, prowadząc nas przez doświadczenie słabości i mroku wiary. Robi to po to, abyśmy odnaleźli Go nie tylko rozumem, ale też sercem. Liczy się i serce i rozum. Jak pogodzić jedno z drugim? Nauczyć się dostrzegać w każdym człowieku kogoś, za kogo oddał życie sam Bóg. Kogoś, z kim być może spotkamy się w Niebie. Jeśli zatem istnieje szansa, że w Niebie możemy spotkać się z każdym, to oznacza to dla nas, że każdemu za życia musimy wybaczyć. Wybaczyć całkowicie. Bez zostawiania sobie ani odrobiny nienawiści czy też niechęci do kogokolwiek. Tym chrześcijanin ma różnić się od innych. Przebaczenie i Miłosierdzie to iskry, które mają rozpalać serca na osobowe spotkanie Boga w tajemnicy wiary i zawierzenia.
Maryja i nieprzypadkowe przypadki
Dzisiaj – jak widzimy – nie puszcza Pan matczynej dłoni Niepokalanej. Przez jakiś czas był Pan ważną częścią wspólnoty Wojowników Maryi i nadal prowadzi bardzo aktywną działalność ewangelizacyjną. Głównie za pośrednictwem kanału na YouTube pod nazwą Moc w słabości, który posiada prawie 140 tys. subskrybentów. Jak zrodziła się ta inicjatywa i dlaczego właśnie taka nazwa?
Do wspólnoty Wojowników Maryi już nie należę. Dobrowolnie zeń odszedłem po konsultacjach ze spowiednikiem i bliskimi mi kapłanami. Dziękuję Bogu, przez Niepokalane Serce Maryi, za to wyjątkowe doświadczenie wspólnoty. Każdy jednak zmierza do Nieba nieco inną drogą. I choć nasze drogi się przecinają, to nigdy nie dublują. Kanał Moc w słabości mocno — mocą, jak ufam z Wysoka — związany jest z Maryją ukrytą w objawieniach fatimskich.
Opatrznościowym trafem — a zatem nieprzypadkowo, pierwsze tysiąc subskrypcji uzyskał dokładnie w 100-lecie objawień w Fatimie: 13 maja 2017 roku. 10 tysięcy subskrypcji przekroczył dokładnie rok później, tj. 13 maja 2018 roku. 100 tysięcy subskrypcji uzyskał zaś — i znowu dokładnie co do dnia, 13 maja 2021 roku. Taki potrójny przypadek to nie przypadek. To wyraźny znak z Nieba. Tym bardziej że podczas mojej pierwszej pielgrzymki do Medjugorie — pierwszego dnia pobytu w tym cudownym miejscu, usłyszałem podczas liturgii fragment z Drugiego Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian. „Moc w słabości się doskonali”. To było dla mnie jasne potwierdzenie, że mam nadal robić to, co kocham. To, co dane jest mi czynić, tj. prowadzić kanał i pisać książki poświęcone duchowości katolickiej.
Rzeczywiście ten nieprzypadkowy przypadek skrywający się pod tajemnicą tej daty jest zadziwiający. Często doświadcza Pan działania Matki Bożej w swoim życiu — sytuacji kiedy Ona bierze sprawy w swoje ręce?
Tak, to dla mnie wyjątkowa data. Nie ze względu na jakąś magię liczb, ale ze względu na to, co napisała s. Łucją, analizując liczbę trzynaście i odpowiadając na pytanie: Dlaczego Maryja objawiała się w Fatimie właśnie trzynastego dnia każdego miesiąca od maja do października 1917 roku. Bowiem — zdaniem wizjonerki z Fatimy, liczba trzynaście wskazuje na Jednego Boga (1) w Trzech Osobach (3). A zatem na istotę naszej wiary, gdyż tym, co łączy i zespala całą Trójcę, jest Miłość. Ojca jako Stworzyciela, Syna jako Zbawiciela i Ducha jako Uświęciciela. Choć każdy z Nich uczestniczy/uczestniczył zarówno w tajemnicy stworzenia, jak i zbawienia oraz naszego — czyli nas — uświęcania.
Co do doświadczania jakiejś wyjątkowej obecności Maryi, to oprócz jednego doświadczenia, które miało miejsce niegdyś podczas modlitwy, kiedy namacalnie poczułem dłoń Maryi na moim ramieniu — tak, jakby się nade mną wstawienniczo modliła, to nie są mi dane żadne mistyczne stany.
Wydaje mi się, że jestem człowiekiem zbyt pysznym, próżnym i małej wiary, abym mógł pojąć sercem tego rodzaju doświadczenie. Liczę jednak na to, że w Niebie także Maryję — obok Boga — będę oglądał twarzą w twarz w całym Jej pięknie.
Wojownicy Maryi bardzo często stosują określanie Matki Najświętszej greckim imieniem Kecharitomene. To tajemnicze imię jest również obecne w wielu Pańskich wypowiedziach. Jakie bogactwo kryje słowo Kecharitomene?
Grecki termin Kecharitomene zastosował wobec Maryi św. Łukasz w ewangelii, którą spisał. Ciekawe i wyjątkowe jest to, że termin ten zapisany jest wielką literą: Kecharitomene, czyli Pełna Łaski. A zatem oznacza imię własne Niepokalanej. Nie jest to tylko jakaś definicja czy opis tego, kim Ona jest, ale wprost wskazuje na Jej imię. Można powiedzieć, że głównym Jej imieniem jest Pełna Łaski. Znaczy to, że Łaska Boże mieszka w Niej w całej swej pełni — że ją wypełnia. Pełna nie oznacza jednak przepełniona. Przepełniona bowiem mogłoby sugerować, że ta Łaska się w Niej nie mieści. Nie, Bóg uczynił Maryję Pełną Łaski — dał Jej wystarczającą ilość Swej zbawczej Łaski. To ma też dla nas bardzo ważne znaczenie, które można skrócić do zdania: Bóg sam wystarczy albo, parafrazując słowa św. Pawła: Jeśli Bóg z nami, mamy wszystko, co najważniejsze.
W Maryi jako Kecharitomene – Pełnej Łaski nie ma nic z Niej. Każda Jej myśl zanurzona jest w Boga. Ona uczy nas kontemplować Słowo Boga sercem i w sercu. Uczy nas, że jeśli Bóg na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na swoim miejscu. W Bogu i z Bogiem nawet ciemność staje się pełna Światła – Pełna Łaski. Jest tylko i aż jeden warunek. Musimy w naszej wolności i wolnością otworzyć się na Tego, Który Jest — Którego imię brzmi: JESTEM. On jest Źródłem Łaski. W Chrystusie ukrytym w Słowie Bożym i sakramentach dostajemy całą pełnię darów. On jest Wszystkim.
Pan odnalazł swoje powołanie właśnie dzięki działaniu Maryi. Jak zacząć budowanie z Nią relacji? Zwłaszcza kiedy pojawia się problem ze zrozumieniem Jej roli w historii zbawienia i życiu każdego z nas?
Ogromną pomocą w zrozumieniu roli Maryi zarówno w życiu Chrystusa, jak i Kościoła oraz w naszym jest regularne odmawianie różańca świętego. Podczas różańca rozważamy tajemnice z życia Zbawiciela. Jednocześnie spoglądając na Osobę i Dzieło Jezusa oczyma Maryi. Tej, z którą spędził On podczas Swego ziemskiego życia najwięcej czasu. Trzydzieści lat w domu nazaretańskim. Bóg, Ojciec zdecydował, aby przyjść do nas w Swym Synu przez Maryję. Także dziś pragnie, abyśmy Go poznawali i przyjmowali przez delikatne i pełen łagodności Niepokalane Serce Maryi.
Powinniśmy również pamiętać, że Maryja nigdy nie będzie chciała być w centrum. Ona jest transparentna. Jako Pełna Łaski pełna jest obecności Jej Syna, zawsze wskazując na Niego jako na Drogę, Prawdę i Życie. Warto czytać Ojców Kościoła i świętych mistyków, którzy uczą nas przyjmować Maryję jako naszą Matkę — zgodnie z wolą Chrystusa, jaką wyraził w tzw. Testamencie z Krzyża, mówiąc do Maryi, a wskazując na Swego Umiłowanego Ucznia: „Oto syn twój” i do św. Jana, wskazując na Niepokalaną: „Oto Matka twoja”. Maryja jest naszą Matką — i Matką Kościoła — z ustanowienia Bożego.
„Oto Matka twoja” na miarę XXI wieku
Problem w patrzeniu na Maryję jako Matkę może być skutkiem trudnej relacji z biologiczną mamą? Jak więc osoby, które posiadają skrzywiony obraz macierzyństwa, mają spojrzeć z miłością na Nią i oddać Jej kontrolę nad swoją codziennością?
Psychologia wieku dziecięcego i młodzieńczego daje nam taką diagnozę. Tak, na naszą relację z Maryją rzutuje doświadczenie, które związane jest z naszą mamą biologiczna. Pamiętajmy jednak, że Maryja — według wizji, jakie otrzymała św. Brygidą Szwedzka — najwięcej czasu spośród Apostołów spędzała z Judaszem, co moglibyśmy po ludzku ocenić jako stratę czasu. Tymczasem zarówno dla Boga, jak i dla Matki Syna Bożego nikt nie jest na straconej pozycji. Niejednokrotnie naszą przeszłość będziemy musieli zawierzać Miłosierdziu Bożemu — jednocześnie oddając naszą przyszłość Bożej Opatrzności.
Czasami warto skorzystać także z pomocy psychoterapeuty. Bowiem Bóg dał nam bliźnich i ich dary jako pomoc w drodze do Nieba. Człowiek jest istotą duchowo-cielesną. Każde życiowe doświadczenie naznacza nasze serce i sposób myślenia To on decyduje o sposobie życia i otwierania się bądź zamykania na innych. Również na Boga i Maryję. Chrystus, który uczynił największy cud w dziejach całego Wszechświata, a mianowicie zmartwychwstał, jest w stanie uleczyć każde ludzkie serce. Pod warunkiem że współpracujemy z Nim i z ludźmi, których stawia na naszej życiowej drodze. Wszyscy razem bowiem zmierzamy do Nieba.
Kim jest Maryja dla współczesnego mężczyzny? Dzisiaj musi on wciąż konfrontować się z fałszywym obrazem, już nie tylko samego macierzyństwa, ale kobiecości w ogóle? Popkultura w znaczącym stopniu przyczyniła się do często przedmiotowego postrzegania kobiety i odzierania jej z godności. Bolesną konsekwencją są m.in. rany powstałe w relacjach mężczyzna-kobieta. Maryja jest świetnym przykładem świętości przede wszystkim dla kobiet, a czego uczy mężczyzn?
Maryja dla każdego — zarówno mężczyzny, jak i kobiety — może stać się Nauczycielką otwierania się na Bożą Łaskę i współpracy z Duchem Świętym. Mężczyzn zaś w sposób szczególny uczy wierności Słowu Bożemu, wytrwałości we współpracy z Chrystusem obecnym w Kościele i pokory w przyznawaniu się do swoich słabości, aby doskonaliła się nich Boża moc. Niepokalana może być dla mężczyzny ważną inspiracją do tego, aby jako facet był kimś, na kim inni, a szczególnie kobieta, mogą polegać. Wiąże się to z cnotą wierności.
Słowo cnota nie jest dzisiaj zbyt często używane. Czym zatem jest cnota wierności?
Cnota to dziś termin niemalże zapomniany. Czasami wręcz wyśmiewany. Tymczasem oznacza on umiejętność moralną. Moralność zaś wpływa na naszego ducha i na odwrót. W świecie, w którym brakuje trwałych fundamentów etycznych i duchowych, bycie człowiekiem wiernym i to jeszcze z zasadami jest niczym żywy dowód na istnienie Boga. Maryja była wierna Bogu, bowiem rozważała w sercu i wprowadzała w czyn Słowo Boże. Mężczyzna jako ktoś, kto ma zapewnić między innymi poczucie bezpieczeństwa kobiecie, musi być człowiekiem z zasadami opartymi na trwałym fundamencie Słowa Bożego i nauki Kościoła Katolickiego. W tym kontekście należy zaznaczyć, że Maryja uczy nas, mężczyzn jeszcze jednego: Poznania swej tożsamości i zachowania roli, jaka przypisana jest naszej męskiej naturze.
Obecnie mówienie, że kobieta i mężczyzna mają różne role, jest traktowane jako podważanie równouprawnienia. Jaki jest klucz do zrozumienia tej roli?
Ciekawy jest źródłosłów staropolskiego terminu „wychodzić za mąż”. Włączmy wyobraźnie i zobrazujmy go: Oto kobieta „wychodzi za męża”, czyli za mężczyznę. Jak to dosłownie wygląda w tym obrazie? Kobieta staje „za mężczyzną” („wychodzi za mąż”). Mąż zaś „staje przed nią”. Kobieta stoi za mężczyzną, wspierając go między innymi psychicznie. Nie jest tajemnicą, że kobiety są silniejsze psychicznie niż mężczyźni. Mąż zaś stoi przed nią, niejako osłania ją przed światem zewnętrznym, zapewniając poczucie bezpieczeństwa. Oboje są sobie potrzebni i niezastępowalni.
Zauważmy, że Maryja nie zastępowała św. Józefa w jego pracach — a św. Józef nie mieszał się do spraw kobiecych swej oblubienicy. Nie oznacza to, że np. kobieta ma siedzieć w kuchni, a facet zarabiać na dom. Nie. Maryja uczy nas dialogu. Tego, abyśmy jako faceci słuchali i usłyszeli to, co do nas mówią inni, a szczególnie kobieta. Maryja jest mistrzynią Bożego dialogu. Dialogu opartego na słuchaniu i mówieniu i znowu słuchaniu, aby działać. Dała tego świadectwo w odpowiedzi udzielonej Archaniołowi Gabrielowi: „Niech mi się stanie według słowa twego”. Zanim jednak odpowiedziała, wysłuchała go.
Przed nami ostatnie dni maja — miesiąca, w którym szczególnie modlimy się słowami Litanii Loretańskiej do Najświętszej Maryi Panny. Ma Pan swoje ulubione wezwanie?
Zdecydowanie moim ulubionym wezwaniem jest „Matko Miłosierdzia” i „Królowo Aniołów”.
Dlaczego?
Pierwsze wskazuje na delikatność Niepokalanego Serca Maryi. Jakby jeszcze bardziej przybliża nam Miłosierdzie Boże. Tak blisko, jak blisko Swego Syna była Maryja. Aż po krzyż, przyjmując w Swe ramiona zdjęte z krzyża ciało zbawiciela. Drugie natomiast maluje przede mną wyjątkowy obraz Maryi: Tej, która nie tylko została wzięta do Nieba z ciałem i duszą, ale także jest dowodem na to, że dla każdego z nas Jej Syn przygotował miejsca w Niebie. Dlatego pozwolę sobie zakończyć słowami, które jednocześnie są życzeniami złożonymi każdemu, kto będzie czytał ten tekst: Do zobaczenia najpóźniej w Niebie!