Dlaczego mamy za mało dzieci?
W ostatnim czasie wiele mówi się o tragicznej sytuacji demograficznej w naszym kraju. Środowiska z różnych stron sceny politycznej licytują się w kwestii rozwiązań, które mogą wpłynąć na to, żeby w Polsce rodziło się więcej dzieci. Być może jednak jest już za późno i zmiany społeczne zaszły za daleko? Czy w ogóle powinniśmy przejmować się tym, żeby nasz naród nie wymarł za kilkadziesiąt lat?
Kryzys urodzeń
Zgodnie z najnowszymi danymi Głównego Urzędu Statystycznego, w 2024 r. zarejestrowano prawie 252 tys. urodzeń żywych. Oznacza to spadek o ok. 20 tys. w stosunku do roku poprzedniego. Ta liczba jest niemal trzykrotnie niższa, niż w okresie wyżu demograficznego 40 lat temu. Konsekwencje takiego stanu rzeczy mogą być poważne. Żeby zapewnić stabilny rozwój demograficzny kraju, w danym roku na każde sto kobiet w wieku 15-49 lat powinno przypadać średnio co najmniej 210-215 urodzonych dzieci. Obecnie przypada ich około 110.
Odpowiedzialnością za niską liczbę urodzeń obarcza się różne czynniki. Niektórzy winią na przykład złą sytuację na rynku mieszkaniowym. Młodzi ludzie rzekomo odwlekają decyzję o usamodzielnieniu się i posiadaniu dzieci, bo nie mogą sobie pozwolić na zakup własnego mieszkania. Winna ma być też niestabilna sytuacja na rynku pracy, zwłaszcza sytuacja kobiet. W wielu branżach kobiety są przymuszane przez pracodawców do przechodzenia na kontrakty B2B. Przez to nie mogą liczyć na tak korzystne świadczenia macierzyńskie, jak ich koleżanki posiadające umowy o pracę. Jednak również i one często obawiają się, czy chwilę po powrocie z urlopu macierzyńskiego nie otrzymają wypowiedzenia umowy.
Wpływ na niską dzielność mogą też mieć zbyt niskie standardy związane z opieką okołoporodową. Zgodnie z danymi zebranymi przez Fundację Rodzić po Ludzku, 54% kobiet doświadcza nadużyć lub przemocy w szpitalu. Z kolei 18% uważa, że poród to traumatyczne lub negatywne doświadczenie. Decyzję o posiadaniu potomstwa utrudniać może również fakt, że nasz kraj wciąż dysponuje niewystarczającą liczbą żłobków i przedszkoli publicznych. Tymczasem ceny prywatnych usług opiekuńczych, przedszkoli i żłobków są zbyt wysokie. Nie pomaga tutaj również fakt, że żyjemy dziś głównie w rodzinach nuklearnych. Wielu młodych dorosłych buduje swoją przyszłość z dala od domu rodzinnego. Przez to w swoim rodzicielstwie nie mogą oni liczyć na wsparcie bliskich.
Dzieci jako problem, nie błogosławieństwo?
Coraz gorsza sytuacja demograficzna może mieć swoje źródła również w ogólnym nastawieniu społeczeństwa do dzieci. Jakiś czas temu dosyć głośno było o publikacji jednego z celebrytów, w której narzekał on na kobiety karmiące piersią w miejscach publicznych. W mediach społecznościowych pojawiają się treści wyśmiewające dzieci, a także posty influencerów chwalących się swoimi decyzjami o nieposiadaniu potomstwa. Popularne portale coraz częściej publikują artykuły prezentujące rodzicielstwo jako udrękę, albo zwierzenia kobiet, które żałują decyzji o zostaniu matkami. Pojawiają się także treści, które proponują (nie wiadomo, czy pół żartem czy serio) powstanie restauracji, do których najmłodsze pokolenie nie będzie miało wstępu. Patrząc na ten trend, można odnieść wrażenie, że w niektórych środowiskach istnieje większe przyzwolenie na posiadanie psów, niż dzieci.
Niektórzy pytają: “Dlaczego kobiety nie chcą mieć dzieci?”, co również jest niewłaściwym postawieniem problemu. Nie jest wcale tak, że całą winę za niską dzietność ponoszą kobiety. Trudno jest winić je za to, że nie chcą mieć dzieci z partnerem, na którego wsparcie nie mogłyby liczyć, albo że ich sytuacja na rynku pracy jest niepewna. Nie chodzi też o to, żeby zarzucać młodym kobietom przedkładanie kariery nad macierzyństwo. W końcu, nie ma nic dziwnego w tym, że troszczą się one o byt przyszłej rodziny. Dzieje się tak przecież w społeczeństwie, w którym jedna pensja rzadko wystarcza, żeby utrzymać całą rodzinę.
Styl życia a dzietność
Czy jednak wymienione wyżej czynniki są rzeczywiście odpowiedzialne za coraz niższą liczbę urodzeń? Trudno powiedzieć. Jednak choćby przykład tego, że wprowadzenie świadczenia Rodzina 500+ (a później 800+) tylko krótkoterminowo wpłynęło na wzrost współczynnika dzietności i liczby urodzeń, może sugerować, że problemem wcale nie jest zła sytuacja materialna.
Jeżeli chodzi natomiast o inne elementy, takie jak ogólnospołeczne nastawienie do dzieci, czy patologie opieki okołoporodowej, to co najwyżej mogą to być czynniki, przez które ludzie rezygnują z posiadania kolejnych dzieci, ale nie pierwszego. Pragnienie potomstwa jest w ludziach wbrew pozorom bardzo silne. Dopiero młoda matka zderza się z rzeczywistością. Okazuje się, że nie może liczyć na wsparcie po traumatycznym porodzie. Społeczeństwo oczekuje od niej, żeby siedziała w domu przynajmniej przez trzy lata. Po takich doświadczeniach kobieta może dojść do wniosku, że nie chce już nigdy przez to przechodzić.
Wydaje się więc, że powody niskiej dzietności leżą jeszcze gdzieś głębiej. Odpowiadają za nie zmiany społeczne, które być może są nieodwracalne. Ciekawą diagnozę postawił niedawno w jednym ze swoich filmów Robert Winnicki. Jego zdaniem winę za liczbę urodzeń malejącą stopniowo już od dziesiątek lat ponoszą diametralne zmiany naszego stylu życia. W przeszłości ludzie, zwłaszcza ci żyjący na wsi, nie mieli zbyt wielu rozrywek. Naturalne było dla nich spędzanie czasu z najbliższymi. Siedzieli w domu, rozmawiali i muzykowali ze swoją liczna rodziną – im większa, tym było weselej. Zmiany zaczęły się wtedy, kiedy prasa i książki trafiły pod strzechy. Ludzie zyskali możliwość spędzania wolnego czasu samemu, czytając, a później także oglądając telewizję. Dzisiaj mamy do dyspozycji mnóstwo aktywności, które wolimy wykonywać w pojedynkę. Ludzie spędzają godziny, oglądając seriale, słuchając podcastów i scrollując rolki na Instagramie. Większość z nas bardzo ceni sobie tę “chwilę dla siebie” po pracy. Mamy też tyle możliwości komunikacji, że nie potrzebujemy nawet tak częstych spotkań z innymi ludźmi, żeby utrzymywać relacje. Prowadzi to do konkluzji, że ludzie odkładają decyzję o posiadaniu potomstwa, bo nie potrafią zrezygnować ze sposobu spędzania wolnego czasu w sposób, do jakiego przywykli. Nie tworzymy już dużych rodzin, bo nawet jedno dziecko potrafi ograniczyć naszą swobodę, a co dopiero troje, pięcioro czy ośmioro.
Wychowanie bez granic
Ciekawe są także tezy zaprezentowane w artykule: “Rodzicielstwo nie jest nieznośne. Uprzykrza je liberalne wychowanie” opublikowanym we wrześniu br. na portalu PCh24.pl. Zgodnie z nim, winę za negatywny odbiór dzieci w przestrzeni publicznej ponosi wychowanie liberalne i brak wymagań rodziców w stosunku do dzieci. Skutkiem tego ma być niedostateczne przygotowanie najmłodszego pokolenia do uczestnictwa w interakcjach społecznych. Nasze pociechy nie odnajdują się w świecie dorosłych, bo rodzice nie pokazują im właściwych postaw. Nie angażuje się też ich w codzienne czynności. Dzieci, którym stawia się jakieś granice, uczą się lepiej funkcjonować w świecie i dzięki temu odnajdują się w świecie dorosłych. Kluczem jest więc angażowanie ich w zwykłe obowiązki i przedsięwzięcia społeczne. To z jednej strony oczywiste, z drugiej wymaga aktywnego uczestnictwa i kierownictwa rodziców. Wielu jednak dorosłych odpuszcza to – z braku czasu albo dla własnej wygody.
Wielu rodziców ma dziś poczucie, że swoje pociechy powinni kontrolować zawsze i wszędzie. Kiedyś dzieci miały o wiele więcej swobody. Jako osoba wychowana na przełomie lat dziewięćdziesiątych i nowego tysiąclecia pamiętam, że w moim dzieciństwie spędzało się na podwórku całe godziny bez kontaktu z dorosłymi. Jednocześnie naturalne było, żeby brać dzieci ze sobą na przykład na spotkanie z przyjaciółmi, przy jednoczesnym braku presji, żeby bez przerwy się nimi zajmować. Dzieci chodziły sobie wokoło, zajmowały się sobą. Fakt, że było ich więcej, powodował też, że łatwiejsze było dla nich znalezienie kompana do zabawy. Dzisiaj coraz więcej dorosłych to tzw. “rodzice-helikoptery”. Określenie to odnosi się do nadopiekuńczych rodziców, którzy w sposób nadmierny kontrolują życie swoich dzieci. Krążą nad swoimi dziećmi niczym helikopter i interweniują w najdrobniejsze trudności.
Żeby ludzie chcieli mieć potomstwo, musimy więc stworzyć świat, w którym dzieci będą obecne – tak, żeby funkcjonowanie w świecie dorosłych było dla nich naturalne. Jednocześnie, musiałby to być świat, w którym dzieci będą miały adekwatną ilość swobody i wolności.
Między troską o Europę a troską o własną rodzinę
Istnieją jeszcze oczywiście te najbardziej konserwatywne środowiska, które bardzo poważnie biorą sobie do serca przesłanie o konieczności zwiększenia dzietności. To bardzo często głęboko wierzący ludzie, których nadrzędnym celem jest założenie rodziny i posiadanie gromadki dzieci. Jednocześnie, najbardziej radykalni z nich swoją postawę tłumaczą wprost koniecznością ratowania polskiej demografii i odrodzenia cywilizacji europejskiej. Alarmują, że jeśli nic nie zrobimy, Europa za kilkadziesiąt lat zostanie zupełnie zdominowana przez inne kultury.
Ale czy rzeczywiście naszym głównym celem powinno być odrodzenie Europy? Odpowiedzialna postawa każe oczywiście mieć na względzie przyszłe pokolenia. A jednak świadomość kruchości życia i tego, że na wiele wydarzeń nie mamy żadnego wpływu, skłania raczej ku akceptacji rzeczy takimi, jakimi są. Być może ważniejsze, niż stawianie sobie za życiowy cel odrodzenia cywilizacji europejskiej jest to, żebyśmy dziś byli dobrymi, przyzwoitymi ludźmi żyjącymi Ewangelią. Nie chodzi o to, żeby negować problem dzietności, ale żeby wprost przyznać, że jest to kwestia o wiele bardziej poważna i złożona, niż nam się wydaje.
Świadczyć może o tym chociażby fakt, że nawet programy społeczne mające na celu zwiększenie dzietność i pochłaniające sporą część budżetu niewiele dają. Czy w takim razie państwo nie może zrobić w tej kwestii nic? W artykule pt. “Demografii nie uratują tanie mieszkania, żłobki i 800+. Rozwiązanie leży gdzie indziej”, który został opublikowany we wrześniu br. na portalu Klubu Jagiellońskiego postawiono tezę, że w zwiększeniu dzietności może nam pomóc CPK. Coś w tym jest, zwłaszcza jeśli pod pojęciem “CPK” rozumiemy równoważny rozwój całego kraju. Jest bardzo prawdopodobne, że młodzi ludzie byliby bardziej chętni do zakładania rodziny i posiadania potomstwa, mając świadomość, że żyją w kraju rozwijającym się dynamicznie, przed którym stoi świetlana przyszłość.
Naprawa świata zaczyna się w domu
Pamiętajmy, że nie walczymy tylko z negatywnym komentarzem kobiety z internetu, która narzeka na dziecko płaczące w samolocie, ale z całą popkulturą, która nieustannie obrzydza nam instytucję małżeństwa, pokazuje w niekorzystnym świetle postać ojca oraz promuje rodziny rozbite i patchworkowe albo związki osób tej samej płci. Potrzeba więc wielkiego zaangażowania społecznego i gigantycznych środków finansowych, żeby odwrócić ten trend. Trudno też zmienić mentalność społeczeństwa i nawyki dotyczące spędzania wolnego czasu, które kształtowały się przez dziesiątki lat. Być może bardziej skuteczna, niż naprawianie całego świata okaże się więc troska o własną rodzinę i włożenie wysiłku w to, żeby pokazywać naszym dzieciom właściwe postawy i wartości?
Nawet jeśli bierzemy sobie do serca konieczność zwiększania dzietności, nie możemy negatywnie patrzeć na tych, którzy dzieci nie mają. Ludzie rezygnują z potomstwa z wielu powodów. Niektórym nie pozwala na to zdrowie, a inni po prostu nie znajdują partnera życiowego, z którym chcieliby założyć rodzinę. Nie jest to wcale kwestia wybredności, ale innych społecznych problemów, związanych z tym, że ludzie coraz później dojrzewają, albo po prostu zwykłego życiowego szczęścia.
Ważne jest też, żebyśmy my sami mieli siłę i motywację do tego, aby wcielać w życie istotne dla nas wartości. Uda nam się trzymać wytyczonej ścieżki tylko wówczas, jeśli będziemy nieustannie badali nasze motywacje. Jeśli na przykład odkładamy decyzję o posiadaniu potomstwa, warto zapytać się, czy naprawdę mamy ku temu powody. Może robimy to, bo w głębi serca nie ufamy, że Bóg pomoże naszej rodzinie? Może boimy się utraty statusu materialnego, do którego przywykliśmy? A może rzeczywiście napawa nas przerażeniem to, że nie będziemy mieli wystarczająco dużo wolnego czasu?
Nie da się też ukryć, że dzieci rodzą się najczęściej tam, gdzie kobieta i mężczyzna żyją w trwałym i silnym związku. Trzeba więc znowu sprawić, że małżeństwo będzie atrakcyjne. Najlepiej przysłużymy się demografii naszego kraju, jeśli będziemy własnym przykładem pokazywać światu, a przynajmniej najbliższemu otoczeniu, że małżeństwo może być świetnym wyborem życiowym, a posiadanie dzieci to nie utrapienie. Jeśli dobrze pokierujemy swoim życiem i nie będziemy popadać w skrajności (szczególnie jeśli chodzi o wychowanie potomstwa), wykonamy najlepszą możliwą robotę.