Opinie

Dom dla Boga – dom dla ludzi

Wędrując przez miasto spotykam fragmenty starych afiszy, zniszczone przez czas, warunki atmosferyczne i następne plakaty. Te, o których myślę, zostały rozklejone prawdopodobnie w związku z czarnymi marszami kilka lat temu. Znajdujący się na nich napis głosi, iż jedyny kościół, który oświeca, to ten, który płonie. Wielu ludzi powiedziałoby, że to przesada, lecz przytaknęłoby stwierdzeniu, że kościołów jest za dużo i są za bogate. Że ile dobra można by zrobić, a wpakowano wszystko w budynek. Po co nam ten budynek?

Wiele lat temu zostałem zaproszony do uczestnictwa w spływie kajakowym. Bakcyla złapałem. Co roku zatem upycham starannie dwa pakunki. Jeden zawiera rzeczy osobiste; dochodzą do nich namiot i śpiwór. Drugi to mała przenośna zakrystia. Wszystko, co potrzebne do celebracji Eucharystycznej na odludziu: obrus, krzyż i świece, kielich, patena i mała puszeczka, wyciąg z ksiąg liturgicznych, hostie i wino mszalne. Miejscem celebracji jest zazwyczaj odwrócony kajak, powiązany misternie z innymi, stanowiącymi „nogi” zaimprowizowanego ołtarza. Sytuacja może się jednak skomplikować.

Bo cóż przyjemniejszego – pomyślałby ktoś – od Mszy sprawowanej na wolnym powietrzu, w delikatnym chłodzie poranka, śpiewających ptaków i błękitu rozświetlanego przez wschodzące słońce nieba? Szczególnie gdy słońce to wzejdzie ponad okalające nas drzewa i zaświeci prosto w twarz, niczym żarówka na przesłuchaniu? („celebruj na wschód!” – mówili…). Gdy wszystkie prognozy meteo mówią, że nie będzie ciekawie, cóż… deszcz nie przeszkadza w spływie (choć nie jest to miłe), ale co z Mszą? Gdy warkot pobliskiej mewy (MEWa – Mała Elektrownia Wodna) sprawia, że po kazaniu gardło jest zdarte jak u heavymetalowca po koncercie. Gdy pies zwinie się pod „ołtarzem” w kłębek, i może to słodkie, ale nie wiadomo, co jeszcze psu do głowy wpadnie. Gdy wcześniej trzeba pozbierać to, co poprzednie „spływy” zostawiły nam w potłuczonym spadku.

Tygodniowa wyprawa na łono natury kończy się u mnie nieodmiennie konstatacją, że nie ma jak w domu. Warto mieć swoje łóżko, czy stół, przy którym mogę normalnie zjeść bez odganiania się od owadów. I że warto mieć wydzielone, przygotowane i przeznaczone jedynie do tego miejsce do sprawowania Eucharystii.

To drobny przykład ilustrujący, że to, co stanowi boskie prawo, jest w głębokim związku z ludzką logiką i pożytkiem. Innym mogłoby być kreowanie skrawka przestrzeni na prywatne oratorium. Gdzie mam się modlić? Muszę sobie stworzyć miejsce, wejść do izdebki „w ukryciu” (Mt 6, 6), z dala od terkotu telewizora, rozmów domowników, by moja modlitwa miała sens. Nie jest bowiem modlitwa jedynie aktem ducha. Cały „ja” mam podczas niej stanąć przed obliczem Wszechogarniającego, moja dusza, duch i ciało. Zginam kolana, składam ręce, usta coś szepczą. To, że nie są to elementy najistotniejsze, nie znaczy, że nie są bez znaczenia. Każdy zresztą wie, że wieczorny pacierz na leżąco kończy się zazwyczaj nad ranem.

Ludzką logiką i pożytkiem kierowali się pierwsi chrześcijanie, którzy starali się takie miejsca dla modlitwy (indywidualnej i wspólnotowej) stworzyć. Jakkolwiek do 313 r. n.e., kiedy to ustały prześladowania chrześcijan w Cesarstwie Rzymskim, częstszą praktyką było celebrowanie po domach albo w katakumbach, jedno stanowisko archeologiczne pokazuje, że pragnienie stworzenia odpowiedniego miejsca nie było późną fanaberią. Chodzi o tzw. Dom Piotra w Kafarnaum. W poł. I wieku ściany zostały wytynkowane i przyozdobione rysunkami, wzorami geometrycznymi oraz inskrypcjami. Napisy wskazują na „Pana” i „Chrystusa”. W tej warstwie archeologicznej nie znaleziono żadnych sprzętów charakterystycznych dla gospodarstwa domowego. Wyraźnie zmieniono funkcję tego miejsca. Ze zwykłego domu stał się domus Ecclesiae – domem Kościoła.

W ostatnią niedzielę października obchodzimy Uroczystość rocznicy poświęcenia własnego kościoła. 9 listopada przypada analogiczne święto związane z rocznicą poświęcenia „Matki i Głowy wszystkich kościołów” – bazyliki św. Jana na Lateranie, katedry Rzymu, które obchodzimy na znak solidarności. Do tego dochodzą rozsiane po całym kalendarzu obchody poświęcenia kościołów katedralnych. Przez te uroczystości uświadamiamy sobie, że sprawa materialnej świątyni to sprawa poważna. Trzeba nam o nie dbać nie mniej niż o sprawy duchowe. Jakkolwiek można to uzasadnić teologicznie „od góry”, to powyższe oddolne uzasadnienie potrzeby posiadania świątyni i dbania o nią też ma sens. Pokazuje, że stary, dobry zdrowy rozsądek nie kłóci się z głosem Bożym. 

duszpasterz w Łodzi; opiekun Żywego Różańca, Kręgu Biblijnego
i Wspólnoty Uwielbienia "Adoratio"

Moje artykuły »

Newsletter

Raz w miesiącu: email z nowym numerem Siejmy