Samotność, która boli i cisza, która leczy
W duchowości często mówi się o potrzebie pustyni, o potrzebie odosobnienia i ciszy, bo w ciszy mówi Bóg. Ale co, gdy cisza i odosobnienie to nasza codzienność? Gdy po powrocie z pracy jedyny głos jaki słyszymy, to ten z telewizora, a jedyni ludzie jakich spotykamy, to ci mijani na ulicy? Czy ta cisza wciąż prowadzi do relacji?
Odosobnienie a samotność
Św. Bazyli Wielki, Ojciec Kościoła żyjący w IV wieku, mówił, że chrześcijanin nie może się sam zbawić, że potrzebuje wspólnoty. Wręcz przestrzegał przed samotnością, bo w drodze życia potrzebujemy ludzi, którzy pomogą nam, gdy zaczniemy podejmować błędne decyzję. Ale co jeśli żyjemy sami, jeśli nasze życie składa się głównie z samotności, czy wtedy jesteśmy „przegrani”?
Jesteśmy powołani do wspólnoty, do życia w relacji. Może się nam czasami wydawać, że łatwiej byłoby bez ludzi, w końcu gdzie ludzie, tam problemy – jak mówi często powtarzany frazes. Ale czy aby na pewno? Odosobnienie w życiu duchowym jest niesamowicie istotne, potrzebujemy czasu na pustyni, żeby usłyszeć siebie, żeby odciąć się od tego wszystkiego co nas rozprasza, co sprawia, że nasze myśli są wszędzie, tylko nie przy nas. Ale odosobnienie w duchowości chrześcijańskiej ma być czasowe, nie permanentne. Ma być momentem, gdy nabieramy siły, by iść do ludzi. Nawet pustelnicy często są do dyspozycji ludzi, którzy potrzebują ich rady czy modlitwy. Zawsze relacja ponad wszystko.
Kto choć raz doświadczył prawdziwej samotności, nie potrzebuje jej definiować. Samotność boli, po prostu. Można mówić, że jest to przeciwne naszej naturze, że skoro jesteśmy stworzeni do życia we wspólnocie, to po prostu nie potrafimy żyć bez innych, ale czy takie słowa dodają otuchy? A może wręcz przeciwnie – pogłębiają poczucie odrzucenia.
Czuj się dobrze, nie czuj się źle!
Przechodząc przez miasto można zobaczyć wiele bilbordów z reklamami. Na większości uśmiechnięci ludzie, w wielu przypadkach otoczeni przez innych. Można mieć wrażenie, że normą jest bycie duszą towarzystwa posiadającą paczkę przyjaciół wielkości sporej firmy.
Ale idąc dalej tą samą ulicą, widzisz setki ludzi, w większości ze spuszczoną głową, często ze słuchawkami w uszach albo po prostu zamyślonych i idących samotnie. Zagonionych, zawsze spóźnionych. Nieprzypominających twarzy z reklam – prawdziwych. Czy są szczęśliwi? Nie wiem, na pewno mają swoje problemy, swoje ciężary, które niosą każdego dnia. Może niektórzy z nich wracają właśnie z pracy z myślą, że w domu czeka na nich kochająca rodzina, może inni boją się wracać z obawy, że przekroczenie progu łączy się z awanturą, albo po prostu w mieszkaniu będzie bezlitosna cisza.
Dobra mina do złej gry
Nasze życie to nie tylko radość, nie tylko momenty, gdy wszystko nam się układa, albo gdy mamy w sobie tyle siły, że jesteśmy w stanie posprzątać całe mieszkanie, ogród i ulice obok, ale czasem jedyną aktywnością na jaką nas stać, to wstać z łóżka i pójść do pracy ze świadomością, że muszę to zrobić, bo nie mam innego wyjścia. Czasem po prostu jest słabo. I jedyne o co prosisz, to żeby nie dostać już tego kolejnego ciosu, bo nie uniesiesz.
Nie jest tak, że samotność dotyka tylko ludzi, którzy nie mają żony czy męża. Tylko tych, którzy mieszkają sami w wielkich domu. Możesz mieć fantastyczną rodzinę i czuć się niezrozumiały. Możesz być księdzem, zakonnikiem czy siostrą zakonną, a po całym dniu przepełnionym rozmowami z ludźmi przytłacza cię cisza i chłód twojego mieszkania. Bo cała walka rozgrywa się w chwili, gdy już nie musisz udawać. Gdy po prostu wracasz do siebie, siadasz na skraju swojego łóżka i zostaje cisza.
Cisza, która „przenika mocniej niż miecz obosieczny”
Dużym uproszczeniem byłoby powiedzieć, że samotność jest wyborem. To jakby stwierdzić, że chcemy cierpienia, że decydujemy się na niezrozumienie. Nasze życie nie jest czarno-białe, nie zawsze nasze decyzje przynoszą takie skutki, jakich pragnęlibyśmy. Nie jesteśmy maszynami, które tylko wykonują prace bez skutków ubocznych. Nie jesteśmy też Bogiem, który zawsze wie, co przyniosą nasze czyny.
Tylko czy zatrzymywać się na cierpieniu i tyle? Czasem jest tak, że bez pomocy specjalisty nie uda się wygrać. Więc kiedy to konieczne, trzeba sięgnąć po pomoc. Też trzeba umieć dostrzec, że ktoś obok nas potrzebuje pomocy. A czasem ta samotność potrzebuje innych rozwiązań.
Cisza, która leczy
Wiara jest łaską. Ale na szczęście człowiek jest zaproszony do współpracy z tą łaską. Bazyli Wielki mówi o konieczności wspólnoty, a gdzie jej można doświadczyć? W żywym Kościele. A we wspólnocie Kościoła jest też miejsce na ciszę, która leczy. Cisza, która nie skupia się na cierpieniu, ale na miłości. Są momenty, gdy nic nam więcej nie zostaje, niż właśnie trwanie w tej ciszy.
Samotność boli. Możemy to przyjąć z pokorą i szukać pomocy – w modlitwie, w sakramentach, w rozmowie z drugim człowiekiem, w terapii. Możemy też uczyć się rozpoznawać tych, którzy cierpią, i prostymi gestami zmieniać czyjeś życie. I jeszcze jedno: nie trać nadziei. Cisza, która leczy, jest możliwa wtedy, gdy jest w niej miłość, przyzwolenie na bycie słabym i odwaga, by prosić o pomoc.