Duchowość

Jak nie zgubić radości w relacji z Bogiem?

Każdy z nas ma inną relację z Bogiem. U jednych jest ona poukładana, u innych pełna chaosu, a są też tacy, którzy nie mają jej wcale. Ale czy aby na pewno można podzielić ją tylko na trzy kategorie? A co z tymi, którzy nie wiedzą, czy ich relacja z Bogiem jest wystarczająca, by nazwać ją dobrą; którzy zastanawiają się, czy to, co robią, naprawdę wystarcza, by mogli czuć się Jego dziećmi?

Na te pytania wielu poszukuje odpowiedzi, ale nie są one proste i dla każdego wyglądają inaczej. W pędzie życia i przyziemnych obowiązków łatwo zgubić tę iskierkę, która była w naszej relacji z Bogiem. Ta przysłowiowa iskierka na pierwszy rzut oka może nie wydawać się istotna. Jednak kiedy zastanowimy się nad tym głębiej, to gdyby nie ona, ten płomień chęci posiadania relacji ze Stwórcą w ogóle by się w nas nie rozpalił, nie miałby z czego. Niestety trzeba pamiętać, że czasem wystarczy mały podmuch wiatru, żeby nasz płomyczek zaczął przygasać. Jeżeli faktycznie zaczyna niknąć, oznacza to, że nie potrzeba nam tylko malutkiego płomyczka – bo to za mało – ale potrzeba prawdziwego ognia, który zapali w nas nieskończoną miłość do Jezusa. Brzmi fajnie, co? Tylko szkoda, że nie jest to takie proste.

Ośmielę się stwierdzić, że prawdopodobnie większość katolików miała mnóstwo takich momentów, kiedy po ludzku nie chciało im się iść do kościoła, zmówić wieczornej modlitwy albo pójść do spowiedzi. Nie tyczy się to tylko zwyczajnych wiernych, ale także osób duchownych – przecież to także są tylko ludzie. I co w takiej sytuacji? Wiele osób zaciśnie zęby i pójdzie do spowiedzi, na mszę i odmówi paciorek, ale pozostaje w nich lęk, że skoro nie zrobili tego z radością, to czy to się liczy?

Powiedzmy sobie szczerze, nikt z nas nie jest bez grzechu, każdy może sobie coś zarzucić i tu nie chodzi o to, by się katować, jacy to jesteśmy źli, tylko o zaakceptowanie tego, że możemy popełniać błędy, bo taka jest nasza natura. Nie jesteśmy idealni. Jednak mimo wszystko trochę do tej idealności nieświadomie lgniemy. Karzemy się, gdy zgrzeszymy. Często się zadręczamy, bo nie zrobiliśmy czegoś perfekcyjnie – tak jak uważalibyśmy, że według Boga byłoby to najlepsze. Oczywiście nie mówię tutaj o skrajnych przypadkach i całkowitym braku żałowania za nasze przewinienia. Mówię o sytuacjach, kiedy popełniamy jakiś grzech wielokrotnie i czujemy się z nim tak okropnie, że stwierdzamy: pewnie Bóg i tak skreślił już naszą relację i teraz z dziesiątego levelu spadliśmy na pierwszy. Sęk w tym, że to nie jest gra, nie zapisują się w niej nasze błędy i porażki. On cieszy się za każdym razem, kiedy do niego wracamy i nie spycha nas na niższe szczeble.

Czasem możemy czuć się zagubieni w tej relacji, z jednej strony mieć poczucie, że przecież robimy dużo, żeby nasza wiara była na jak najwyższym poziomie, a z drugie strony miewamy sporo takich chwil, kiedy mamy wrażenie, że wszystko naokoło nas mówi nam, że nasze starania się nie liczą, że nie wolno nam popełniać błędów, że już i tak za długo trwamy w jednym grzechu, więc Pan Bóg na pewno nas już potępił. Wielokrotnie odczuwamy bezsilność i nie czujemy się szczęśliwi, a przez nasze obawy wręcz kreujemy sobie obraz Boga jako kogoś, kto wysysa z nas całą energię i radość, ponadto skreśla nas, gdy tylko trochę się pogubimy. Ale i ja i ty dobrze wiemy, że tak nie jest. Taki Bóg nie istnieje. On nie jest groźnym szefem, który za błędy obcina pensje, czy zwalnia z pracy. Prawdziwy Bóg kocha wszystkie swoje dzieci bezgraniczną miłością i choćbyśmy popełniali błędy i błądzili, On zawsze będzie na nas czekał, nigdy nas nie opuści.

Może to właśnie Ty czujesz się teraz zagubiony w relacji z Bogiem, nie wiesz, czy robisz coś wystarczająco. Pamiętaj jedno. Bez względu na to, jaka jest twoja sytuacja i jak bardzo czujesz się grzeszny, że aż nawet nie możesz już patrzeć na siebie w lustrze, Bóg nie odwraca od ciebie wzroku. On docenia każde twoje staranie. Zaufaj Mu, a wszystko się ułoży.

Newsletter

Raz w miesiącu: email z nowym numerem Siejmy