Internet płacze nad pikselem, czyli epopeja XXI wieku na cztery łapy
Internet pokochał koty, ale w erze sztucznej inteligencji jego ulubieńcy zamienili się w aktorów groteskowych dramatów. Razem z milionami widzów śledzimy dziś wirtualne „kocie telenowele” pełne nieszczęść, zdrad i przemocy, a wszystko w rytmie Billie Eilish. Czy to tylko dziwaczna rozrywka, czy też współczesne przypowieści, w których odbija się nasza potrzeba historii z morałem?
W kwietniu 2020 roku użytkowników chińskiego TikToka, wynalazku wypuszczonego na rynek w 2016 roku, było już dwa miliardy, czyli mniej więcej tyle, ile osób potrafi przesuwać kciukiem w dół szybciej niż myśli. Aplikacja została najczęściej pobieraną na świecie i zapewne masz ją i ty, drogi czytelniku, choć oczywiście tylko „dla nauki”. Mam ją i ja; w końcu gdzie indziej mógłbym w przerwie między jednym a drugim pacjentem w kolejce u lekarza dowiedzieć się, jak ugotować zbilansowany posiłek i jednocześnie opanować mieszane tryby warunkowe? Problem w tym, że edukacja to najmniej kuszący dział TikToka. Zamiast tego wciąga nas rozrywka, najlepiej krótka, najlepiej głupawa, a w ostatnim czasie koniecznie o kotach, które sztuczna inteligencja wmanewrowała w rolę naszych cyfrowych klaunów.
Historia kotów w wydaniu sztucznej inteligencji zaczęła się 13 kwietnia 2024 roku, kiedy na jednym z kont TikToka pojawił się filmik z grubym, rudym futrzakiem, któremu do miauczenia podłożono melancholijną „What Was I Made For” Billie Eilish. I nagle okazało się, że oto mamy nowego internetowego celebrytę; kota, który w kilka miesięcy zdobył miliony odsłon, jakby ludzkość czekała właśnie na niego. Chubby i jego syn Chubby Jr. stali się gwiazdami TikToka, a ich przygody kopiowali kolejni twórcy na Facebooku i YouTube.
Szczęśliwcom, którzy jeszcze nie dostąpili zaszczytu kontaktu z viralowym arcydziełem, winien jestem krótkie wprowadzenie. Scenariusz jest prosty; tak prosty, że aż genialny. Oto dwa małe kotki, urocze dzieci nędzy. Jedno z nich z takim zapałem macha rakietą tenisową, że rozbija głowę drugiemu. Guz rośnie jak w kreskówce, a widz rośnie z zachwytu. Natychmiast szpital, lekarze, dramatyczne miny i oczywiście rachunek na 500 dolarów, bo realizm musi być. Koty, jak każdy obywatel bez ubezpieczenia zdrowotnego, nie mają z czego zapłacić, więc brat bierze siostrę na barana i razem idą do pracy. Zbierają kwiatki, gotują, sprzątają, prawdziwa symfonia prekariatu. Płacą rachunek i wychodzą uśmiechnięci, jakby spłata długu wobec systemu była najpiękniejszym happy endem.
Albo inna perełka: kot zdradza żonę ze stewardesą, wyrzuca rodzinę z domu, ale potem, pod wpływem nieznanego impulsu moralnego, wyrzuca stewardesę… samolotem. Samolot ląduje w lesie, ranna żona i dziecko trafiają do szpitala, cudem zdrowieją i wracają do życia w harmonii. Wszystko w trzydzieści sekund – grecka tragedia, dramat rodzinny i reforma systemu ochrony zdrowia w jednym. Łzy wzruszenia same cisną się do oczu, bo któż by pomyślał, że największym nauczycielem życia okaże się rudy kocur w generatywnym AI.
Choć mamy już całą generację tych dramatów, schemat pozostaje ten sam, tylko kostiumy się zmieniają. Raz kot spada ze statku, innym razem ćpa w zaułku, jeszcze innym siedzi w więzieniu jak bohater kina noir. Wersje są rozmaite: bogactwo, zdrady, pożary, narkotyki, skandale i obowiązkowe pojednanie przy zachodzie słońca. Zawsze ta sama święta trójca: dramat, naprawa i happy end; wszystko w trzydzieści sekund, żeby nikt nie zdążył się znudzić. Dlaczego takie nieprzyzwoicie proste historyjki robią furorę? Po pierwsze: koty. Kot to złoty standard internetu. Nie tylko dlatego, że jest uroczy, ale dlatego, że ma twarz jak plastelinę. Można na niej odgrywać wszystko: od niewinności dziecka po mordercę z zimną krwią. Twórca imieniem Charles, samozwańczy Kolumb kociego kontentu, sam wyznał, że jego życie zmienił remiks. Jeszcze wczoraj zwykły twórca, dziś demiurg TikToka. Wrzucił Chubby’ego do paszczy AI i nagle jego konto eksplodowało, a wraz z nim cała planeta mogła się dowiedzieć, że najbardziej chwytliwy sposób na sukces to cierpienie kota z bonusem happy endu. Szekspir przewraca się w grobie, Netflix płacze w kącie, a TikTok triumfuje.
Czytaj także: Samotność, która boli i cisza, która leczy
Sukces Charlesa rozbudził cały chałupniczy przemysł kocich telenowel. YouTube pełen jest samouczków, które obiecują 100 tysięcy dolarów miesięcznie i monetyzację kanału szybciej niż rośnie guz na kociej głowie. A my, wierząc w cudowną dietę na bogactwo, klikamy i karmimy algorytmy. Na forach handluje się kontami z obserwującymi, jakby to były akcje na giełdzie, a w tym czasie jedyną walutą, którą naprawdę płacimy, jest nasza uwaga i nasza naiwność.
Sam autor nie kryje, że najlepszy koci filmik to taki, w którym na końcu wszystko wali się w gruzy. Nie chodzi mu wyłącznie o pieniądze, ale o własną przyjemność, jak mały demiurg z laptopem wpędza swoje futrzaki w groteskowe dramaty, bo wie, że smutek klika się lepiej niż radość. Naśladowcy przejęli tę logikę: cierpienie kota = większe zaangażowanie widzów. I choć każdy średnio rozgarnięty odbiorca zauważy, że te produkcje skleja sztuczna inteligencja; raz kot ma trzy ogony, raz samolot leci tyłem, innym razem napisy wyglądają jak wymiociny klawiatury, to i tak reagujemy jak dzieci. Serio, wystarczy zajrzeć do internetu: nagranie klasycznego iPad kids, gdzie maluch płacze nad losem wygenerowanego futrzaka, nabiło miliony odsłon. To już nawet nie jest rozrywka, to eksperyment społeczny. Siedzimy jak widownia w laboratorium i płaczemy nad pikselami.
Po co to wszystko? Na to pytanie nie odpowie nawet sam Charles, który bezwstydnie przyznaje, że nie wie, dokąd dryfuje trend przez niego zapoczątkowany. Na razie publikuje, co mu algorytm podsunie i patrzy, jak tłum klika. Refleksja nad konsekwencjami? Po co, skoro każdy kolejny koci melodramat daje tysiące nowych wyznawców. A my? My z ochotą konsumujemy tę karmę dla umysłów: zamiast realnego świata wybieramy lukrowane uniwersum potulnych futrzaków, w którym nawet zdrada, śmiertelny wypadek czy długi szpitalne kończą się łzawym, ale radosnym happy endem. To właśnie paradoks współczesnej kondycji: potrzebujemy sztuki, ale w dawce homeopatycznej, rozpuszczonej w trzydziestu sekundach i podanej w formie groteskowej animacji. Kiedy człowiek udawał się do teatru czy kina, dziś wystarczy mu ekran smartfona i telenowela, w której kot zdradza żonę, ląduje samolotem w lesie i wraca na obiad jak gdyby nigdy nic. To jest nasz dramat; nie to, że AI produkuje groteskę, lecz że my przyjmujemy ją jako wystarczającą namiastkę sztuki.
I jeszcze jedno spostrzeżenie: choć młodzież pozostaje główną armią TikToka, starszych też tam nie brakuje. Nagle wychodzi na jaw prawda; wszyscy jesteśmy dziećmi. Łączy nas ta sama słabość: lubujemy się w obrazkowych historyjkach, w fabułach prostych jak instrukcja mycia zębów. Słowa są zbędne, bo obrazek zrobi za nas całą robotę. Popularność kocich tragedii rodem z AI nie jest więc żadną tajemnicą; dzieci z pokolenia Alfa oglądają je bez końca na YouTube, a dorośli z pokolenia X i Y udają, że wpadli tam „tylko na chwilę”, po czym z wypiekami na twarzy śledzą kota zdradzającego żonę ze stewardesą. Tak oto świat dojrzały i niedojrzały spotykają się w jednym punkcie: w zachwycie nad bajką, która udaje dramat, a kończy się happy endem, byle tylko mózg nie musiał się przemęczyć. W tym całym cyrku zawsze znajdzie się ktoś, kto z powagą zapyta: „ale czy to są prawdziwe koty?”. Jakby brakujące wąsy albo samolot lecący tyłem nie były wystarczającą podpowiedzią.
Przeglądając publikacje na ten temat, zaskoczyło mnie, jak poważnie traktują go nawet światowe media pokroju BBC, The Washington Post czy The Guardian. Dumający dziennikarze analizują, dlaczego miliony ludzi śledzą dramaty wygenerowanych futrzaków. A wystarczy posłuchać jednego z twórców, 25-letniego Hindusa, który z rozbrajającą szczerością wyznaje, że to ucieczka od rzeczywistości, taki niewinny substytut gry komputerowej. Bo ludzie mają dość tego świata i chcą zobaczyć siebie w „biednym kocie”. Proste: kot to my. Upokarzany, wyszydzany, w realu bezkarnie gnębiony przez cwaniaków. Ale w filmikach? Wreszcie sprawiedliwość! Koty pracują, spłacają długi, zwyciężają, a źli dostają po uszach. Idealny system, którego próżno szukać w świecie.
Ale najpiękniejsze jest to, że w tym „idealnym świecie” nie ma miejsca dla człowieka. Gdy tylko w kadrze pojawi się postać ludzka, widzowie natychmiast wrzeszczą w komentarzach: usuń człowieka! Koty mogą mieć żony, dzieci, samochody, nawet własne biurowce, ale broń Boże, żeby człowiek się tam znalazł. My możemy być co najwyżej biernym obserwatorem, karmiącym się cudzym dramatem. W naszej epoce człowiek stał się tak nie do zniesienia, że wolimy patrzeć na animowanego kota, niż na własnego sąsiada. Jeśli to nie jest szczyt satyry na kondycję współczesności, to ja już nie wiem, co nim jest.
Trend powielany w nieskończoność, dopóki ktoś nie wymyśli nowej zabawki, to odpowiedź na nasz głód emocji tak prymitywny, że nie przeszkadza nam ani toporna sztuczność obrazu, ani fakt, że to rozrywka bez cienia sensu czy wartości. To zwykły dopalacz dla mózgu: z jednej strony zaspokaja nasze potrzeby, z drugiej napycha kieszenie twórców, którzy odkryli, że aby zostać artystą, wystarczy dziś umieć wpisać w prompt: „kot, zdrada, szpital, szczęśliwe zakończenie”. Każdy więc może być „tworcą” XXI wieku, o ile ma trochę czasu i konto na TikToku. I tak siedzimy przywiązani do ekranu. Bez tego emocjonalnego lukru wyrzucilibyśmy te filmiki do kosza, traktując je jak spam najgorszej jakości. Ale póki łzawą fabułę podaje nam rudy futrzak, to nawet największy absurd wzrusza bardziej niż teatr.
Czy to sztuka? Jedni mówią: nie, bo to tandeta. Inni: tak, bo trzeba „kreatywności”, żeby wymyślić historię tak nieprawdopodobną, że aż śmieszną. A prawda jest taka, że nie chodzi ani o sztukę, ani o koty. To studium przypadku ludzkiej kondycji: pokazuje, co nami wstrząsa, czego nam brakuje i jak bardzo jesteśmy gotowi zaspokajać tę pustkę byle czym. I chyba w tym tkwi największa ironia, że potrzebujemy już nie człowieka, nie teatru, ale kota w AI, żeby przypomnieć sobie, że jeszcze w ogóle coś czujemy.
Obraz: AI/Copilot