Opinie

Elegia o walce

Każdy z nas toczy jakąś walkę. Walczymy o kogoś, o coś, za sprawę. We wspomnieniach walczymy z przeszłością, w niepokoju walczymy z trudami chwili obecnej, a w poczuciu beznadziei walczymy z tym, co dopiero ma nadejść. To jest moja elegia o walce.

Walka o nic i o wszystko jest widoczna w historii każdego człowieka. Znajdziemy ją w historii realnej i tej zmyślonej – a może raczej opowiedzianej.

Walczyli więc Powstańcy Warszawscy – o wolność i kres niemieckiego barbarzyństwa. Walczył Krzysztof Kamil Baczyński – jak sam pisał – za sprawy wielkie. I zginął – czwartego dnia Powstania.

Walczył też Mały Książę – z baobabami na swojej planecie i, jak się zdaje, o swoją trudną relację z Różą. Z kolei o relację z Małym Księciem walczył Lis, który skądinąd walczył też o… dostęp do kurnika.

Walczył bezimienny marynarz ze „Smugi cienia” Josepha Conrada. Walczył z istnym sztormem rozmyślań o przemijającej młodości.

Szaweł walczył z chrześcijanami, a później – jako Paweł – walczył o dotarcie Ewangelii do pogan. Apostoł walczył też z tajemniczym i towarzyszącym mu „ościeniem dla ciała”.

Swoją walkę toczył również św. Augustyn – najpierw z prawdziwym obrazem Boga, a po nawróceniu – o to, aby do wszystkich ta prawda, z którą wcześniej walczył dotarła. Ciekawostka – to właśnie Augustynowi przypisuje się słynny aforyzm: „Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”.

Mały Książę - Święty Augustyn - Powstaniec Warszawski - Święty Paweł
źródło: Microsoft Copilot/obraz wygenerowany przez sztuczną inteligencję

Kiedy popełniliśmy nieodwracalne błędy, kiedy jesteśmy tacy, a nie inni, kiedy my skrzywdziliśmy lub nas skrzywdzono, kiedy odpuściliśmy, a nie powinniśmy oraz kiedy nie odpuściliśmy, a trzeba było. Kiedy straciliśmy coś/kogoś – wydawałoby się – bezpowrotnie. We wszystkim tym i o wszystko to, każdy z nas jakoś walczy. Bo wszyscy o coś lub o kogoś walczą. Nawet, gdy się poddają w tej walce, to znajdują sobie inną lub walczą w skrytości swojego serca.

Czy ważniejsze jest jednak to „jakoś”, czy może to, o co/kogo walczymy? Jedni powiedzą: CEL NIE UŚWIĘCA ŚRODKÓW. Inni znowuż zauważą: CEL SŁUSZNY, ALE ŚRODKI NIESKUTECZNE. Jeszcze ktoś inny powie: WALCZYSZ DZIELNIE, ALE PO CO/DLA KOGO? No właśnie… Bo wbrew pozorom, nie każda walka ma po ludzku rozumiany sens – choćby z punktu widzenia dalszej perspektywy niż nasze życie tu na ziemi.

Czytaj także: Nigdy więcej wojny? A wojna światowa trwa „w kawałkach”

Zdarza się, że nawet, jeśli obraliśmy sobie słuszny cel, sposób w jaki walczymy jest czysto ludzki, a więc ułomny. Pokładamy wtedy ufność tylko w sobie, we własnych „siłach”. Przechodzimy obojętnie obok wszystkich tych opowieści biblijnych, które przecież nas uczą, że nie zwycięża się swoją siłą, ale łaską Pana Boga i Jego wolą. Wiecznie się więc potykamy, patrząc tylko na – zwykle pewnie szczytny – cel naszej walki. Skoro walczymy o miłość, o drugiego człowieka, o sprawiedliwość, o swoje zbawienie, to chyba musi nam wyjść, prawda? Na pewno mamy w sobie wystarczająco dużo siły. A w każdym razie na pewno Pan Bóg ją nam już dał i stoi tylko z boku, słuchając, jak nam dobrze idzie. A jednak w dawidowej modlitwie zawartej w Psalmie 144 czytamy:

„Błogosławiony Pan – Opoka moja,
On moje ręce zaprawia do walki,
moje palce do wojny.
On mocą dla mnie i warownią moją,
osłoną moją i moim wybawcą,
moją tarczą i Tym, któremu ufam…”

Nawet posiadając największe dary Ducha Świętego, nie jesteśmy sami swoim wybawcą. Nie można być równocześnie osłoną i osłanianym. W naszej walce zwycięża Pan Bóg. Przeżył to Jozue pod murami Jerycha, przeżył to i Gedeon w walce z Madianitami. Jeśli właściwie walczymy, również i my tego doświadczymy.

Ale czasem cel naszej walki, tu na ziemi, z góry skazany jest na przegraną. Trochę jak hiobowe cierpienie, które po ludzku nie ma sensu, lecz po prostu jest, i które będzie w nas naprawione i nam wyjaśnione dopiero po śmierci. To ziemia soli z wizji Ezechiela (Ez 47, 11), która tu w doczesności nigdy nie będzie uzdrowiona. To miejsce naszego życia, które zawsze będzie troską, być może cierpieniem, a w którym w pewnym sensie i po ludzku zawsze przegramy naszą walkę. Jak zauważył swego czasu pewien dominikański kaznodzieja, powołując się na św. Augustyna – to taka rzecz, której w tym życiu Pan Bóg w nas nigdy nie uzdrowi. Pozostawi ją nam, aby pokazać, że właśnie tacy nieidealni możemy być kochani. A wszystko po to, abyśmy nie popadli w pychę własnej doskonałości. Żebyśmy najzwyczajniej w świecie starali się kochać innych – pomimo lub może właśnie ze względu na ten fragment zasolonej, nieurodzajnej ziemi. Może to właśnie tutaj – odwołując się do św. Pawła – właśnie w tej słabości, będzie doskonaliła się nasza moc? W tej beznadziejnej walce o to jedno coś, o tę jedną osobę, o tę jedną sprawę, dojdziemy do zbawienia jako przegrani, w których jednak wygrała Boża miłość.

* * *

Elegia to utwór o poważnej i refleksyjnej treści, przepełniony smutkiem, melancholią, a czasem nawet rozpaczą. Jednak z pewnością nie o tę ostatnią tu chodzi. Czasem jednak ciężko wyrazić to, co prawdziwe, a co bywa poważne i smutne, co kryje się gdzieś w miejscu, do którego nikogo nie dopuszczamy.

„Język to źródło nieporozumień” – mawiał wspomniany już Lis. Zgadza się. Choć osobiście wolę raczej słowa św. Augustyna, który powiedział, że „rzadko posługujemy się słowami w sposób zupełnie ścisły, częściej mówimy nieściśle, ale jakoś udaje się nam wyrazić to, co wyrazić chcemy”. I taka jest moja elegia o walce – dla jednych niezrozumiała, dla drugich nie w porę, a dla innych… tylko moja. Czy jest jeszcze Ktoś, do kogo ona dotrze?

Założyciel Siejmy. Zawodowo - adwokat w Warszawie. Poszukujący woli Bożej.

Moje artykuły »

Newsletter

Raz w miesiącu: email z nowym numerem Siejmy