"Bóg zapłać" – najstarsza waluta Kościoła
„Pieniądz rządzi Kościołem” – ta parafraza znanego przysłowia brzmi jak bluźnierstwo. Ale czy na pewno? Spróbujmy się nie oburzać, tylko pomyśleć. Bo prawda jest banalna: bez pieniędzy nie przetrwa dziś żadna instytucja, nawet klasztor klauzurowy, gdzie ktoś musi zadbać o jedzenie i opał dla sióstr.
Pieniądze i Kościół – wybuchowa mieszanka
Według badań CBOS z 2022 r. spora część Polaków kojarzy Kościół z nadużyciami, pieniędzmi i polityką. W sumie trudno się dziwić. Zestawienie słów „Kościół” i „finanse” wywołuje w nas odruch nieufności. Ile razy słyszeliśmy teksty w stylu: „księża nie płacą podatków”, „oni to tylko pieniądze kochają”?
Problem nie w tym, że duchowni coś jedzą i gdzieś mieszkają. Problem w tym, gdy poziom życia przekracza to, co akceptuje zwykły wierny. Bo ludzie nie mają pretensji, że ksiądz ma obiad. Mają pretensje, gdy z tego obiadu wychodzi uczta rodem z restauracji z gwiazdką Michelin.
Od daru serca po dziesięcinę
Kościół od zawsze żył z ofiar wiernych. Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie – skromnie, po domach i z tego, co ktoś z serca ofiarował. Ale już w średniowieczu rozkręcił się system, którego pozazdrościłby niejeden fiskus: dziesięcina, opłaty za sakramenty, a do tego jeszcze „cennik” za dotknięcie relikwii.
Niektóre praktyki dziś brzmią jak czarna komedia: handel odpustami za gotówkę, sprzedawanie urzędów kościelnych, księża posiadający kilka parafii i nieobecni w żadnej. Zaufanie wiernych spadało, a reformacja wybuchła jak nieunikniona erupcja.
Św. Paweł ostrzegał: „Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tm 6,10). Współczesny tłumacz dodałby: „Zwłaszcza chciwość księdza”. Bo jak mawiał mój profesor w seminarium: „Wierni wybaczą księdzu każdą słabość… ale chciwości – nigdy”. I coś w tym jest.
Uprzywilejowani?
„Księża nie płacą podatków”. Owszem, płacą – tylko w innej formie. Mają swój ryczałt do Urzędu Skarbowego, zależny od wielkości parafii i pełnionej funkcji. Płacą składki zdrowotne i emerytalne, odprowadzają podatki od zatrudnionych pracowników. Zwolnienia istnieją, ale głównie dla obiektów przeznaczonych na kult – tak samo jak dla szkół czy muzeów.
To nie znaczy, że system jest idealny. Ryczałt brzmi archaicznie, ale powiedzmy to wprost: teza o „uprzywilejowanych duchownych, którzy żyją jak książęta, bo nie płacą podatków” – jest zwyczajnie fałszywa.
Fundusz Kościelny – relikt PRL czy sprawiedliwość dziejowa?
Drugi zarzut: Fundusz Kościelny. Wiele osób mówi o nim tak, jakby był kurą znoszącą złote jaja dla biskupów. Tymczasem powstał w 1950 r., gdy państwo PRL znacjonalizowało kościelne majątki i jednostronnie ustaliło, że taka rekompensata będzie dobra. Do dziś ten system funkcjonuje, dokładając się głównie do składek zdrowotnych duchownych, choć nie tylko. Dotowane są remonty i konserwacja zabytkowych obiektów sakralnych oraz działalność charytatywna i edukacyjna kościołów.
Czytaj także: Religia w szkole: gubimy złoty róg, łapiąc czapkę z piór
Problemem w tym systemie jest to, że nikt nigdy nie policzył, ile faktycznie zabrano, a ile oddano. 75 lat po fakcie wciąż nie wiemy, czy Fundusz to hojna pomoc, czy skromny zwrot należności. I w tym tkwi cały zgrzyt. Bo jeśli Kowalskiemu zabrano by ziemię i po latach dostałby kilka złotych na otarcie łez, nikt nie miałby wątpliwości, że to kpina. Czy Fundusz należy zlikwidować? Może. Ale wtedy trzeba odpowiedzieć: co w zamian?
Pieniądze w rękach wiernych
We Włoszech podatnik sam decyduje, czy 0,8% swojego podatku odda na Kościół, czy na cele społeczne. Proste? Bardzo. U nas coś podobnego działa w formie 1,5% PIT na organizacje pożytku publicznego. Dlaczego nie zrobić tego samego z Kościołem?
Tu jednak pojawia się pytanie, które spędza sen z powiek hierarchom: ilu Polaków faktycznie zaznaczyłoby Kościół w swoim PIT? We Włoszech jest to około 70%. A w Polsce jaki byłby to procent? Patrząc na obecny poziom zaufania do Kościoła… to chyba nikt nie chce sprawdzać tego w praktyce.
Ryzykowna szansa, a jednak szansa!
Paradoksalnie – taki system mógłby być szansą. Zmuszałby Kościół do przejrzystości, dobrego PR-u, przejrzystego rozliczania się i pokazywania, że robi coś dla ludzi. A wiernym dawałby realne poczucie wpływu: „to ja decyduję, czy daję”. Czy hierarchowie się tego boją? Oczywiście. Ale czy mają wybór? Obrońcy Funduszu przypominają, że Kościół prowadzi szkoły, szpitale, domy opieki i setki dzieł charytatywnych. To prawda. Ale jeśli naprawdę są one potrzebne, wierni i tak chętnie je wesprą.
Nie mam złudzeń: dyskusja o finansach Kościoła zawsze będzie jak zapalnik przy beczce prochu. Każdy dotyk budzi emocje. Jedni chcą wszystko zabrać, drudzy trzymają się przywilejów jak ostatniej deski ratunku. A może warto po prostu zaufać wiernym? Oddać im decyzję, czy chcą utrzymywać Kościół, i w jakim stopniu. Bo Kościół przez wieki żył z dobrowolnych ofiar. Dlaczego więc dziś nie miałby znowu – tyle że w formie podatkowego odpisu?
Jedno wiem na pewno: jeśli Kościół nie uporządkuje kwestii finansów, ludzie nadal będą słyszeć nie Ewangelię, ale brzęk monet. I może wcale nie zainteresuje ich już Kto jest w tabernakulum, tylko co jest w sejfie na plebani.