Bóg nie mieszka na powierzchni
Wszechobecny pośpiech nas wewnętrznie niszczy. Prędkość życia, w jakiej obecnie funkcjonujemy, jest nie tylko szkodliwa dla duszy człowieka, ale zabija też psychikę, każąc jej ciągle być czujną. W takich warunkach nie odpoczywamy.
To, że żyjemy dziś bardzo szybko, jest oczywiste. Coraz trudniej stoi się w kolejkach do kasy w supermarkecie, są sposoby na ich skracanie, szybsze płacenie rachunków, zakupy internetowe i natychmiastowe przesyłki. Skraca się też dystans pomiędzy odległymi miejscami na świecie. Dzisiaj nie tylko środki komunikacji są o wiele łatwiej dostępne, ale w sekundę możemy sprawdzić, co obecnie wydarzyło się na innym kontynencie, albo jaka tam panuje pogoda.
W naszym sanktuarium (posługuję w Kalwarii Zebrzydowskiej) zdarza się, że ludzie przychodzą do zakrystii i interweniują, ponieważ do konfesjonału są kolejki. Kiedyś nie było to zdziwieniem, dziś jest.
Objawem tej współczesnej prędkości życia, a może bardziej konsekwencją, są coraz większe problemy z koncentracją, szczególnie u młodego pokolenia. Dzieciom od zawsze trudno było wysiedzieć na lekcjach czy przydługim kazaniu, jednak dziś ta granica jest bardzo wysoko przesunięta, a w wielu przypadkach zupełnie nie istnieje. Rosną też rozbieżności pomiędzy pokoleniami. Kiedy czas płynął wolniej, łatwiej jedni drugich rozumieli, ponieważ był czas na nauczenie się siebie wzajemnie. Starsi uczyli się nowoczesności, a młodzi uczyli się starszych.
Czytaj także: Jak nie zgubić radości w relacji z Bogiem?
Przenosi się to także na sposób życia ludzi. Jeśli ma być szybkie, chwilowe, to nie ma w nim miejsca na zobowiązanie, czy podjęcie decyzji na całe życie. To niezgodne z prędkością. Trzeba byłoby się zatrzymać, pewne sprawy przemyśleć, albo poukładać, a nie ma na to czasu. Chwilówki, bary szybkiej obsługi, krótkie rolki w mediach społecznościowych, spadek czytelnictwa, to wszystko oznaki życia w biegu.
Dosyć często się dzisiaj zdarza, że ludzie przeprowadzają się z miasta na wieś. Pragną spokoju, ciszy, życia we własnym domu, a nie w ciasnym mieszkaniu w bloku. Dużo pracują, by zarobić na to wymarzone i idealne miejsce zamieszkania, biorą pożyczki. Wspaniale, jednak kiedy przychodzi już moment przeprowadzki, wcale nie dostosowują się do spokojnego życia na wsi, nie porzucają tej bieganiny, wręcz przeciwnie, żyją nadal szybko, tylko w innym miejscu. Wtedy zaczyna przeszkadzać ten wiejski spokój.
Nie pisze tego, by snuć jedynie czarną wizję rzeczywistości. Moim zdaniem człowiek, który funkcjonuje w tym szaleństwie nie ma okazji do refleksji, poświęcenia czasu rodzinie czy na modlitwę. Owszem, jest w domu, ale ze smartfonem w ręce, żeby czasem jakaś istotna informacja ze świata go nie pominęła. To przecież byłoby wielką stratą.
Czeski duchowny, ks. Tomasz Halik napisał w jednej ze swoich książek: „Bóg nie mieszka na powierzchni”. Nie da się spotkać Boga pomiędzy zakupami a fryzjerem. Być może się Go gdzieś minie, ale się z Nim nie spotka. Żeby nasycić swoje wnętrze koniecznie trzeba się zatrzymać i zacząć wiercić głęboko, tam gdzie mieszka Bóg. W głębi serca, w ciszy. Trzeba uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem, najpierw usłyszeć swoje myśli, potem je powiedzieć Jezusowi, wyciszyć się i oddać chwałę Bogu, uwielbić Go.
Kiedy św. Benedykt zakładał swój Zakon, który, jak się później okazało, uratował tonącą Europę i jej kulturę, za jeden z fundamentów życia mnichów obrał zasadę „stabilitas” – stałość.
Stałość w życiu jest cnotą. Stałość wyboru, stabilność emocjonalna, życiowa stabilizacja. Jest oznaką wewnętrznej dojrzałości. Jeśli chcemy dziś ratować świat, uczyć młodych cnoty, trzeba ich uczyć stałości.
Kiedyś dały mi do myślenia słowa ks. Piotra Pawlukiewicza z jego rozważań Drogi Krzyżowej, które głosił dla maturzystów na wałach jasnogórskich. Rozmyślając nad drugim upadkiem Chrystusa powiedział:
„Nie lubimy, gdy ktoś upada. Wtedy zakłóca ruch, wybija z rytmu innych, trzeba się zatrzymać i go podnosić. Przez takiego kogoś są tylko opóźnienia i brak porządku. Najczęściej przewracają się dzieci, starzy i chorzy. I świat znalazł na nich sposób: aborcję i eutanazję. Świat nie ma czasu dla upadających, guzdrzących się, marudzących, zadumanych. Świat się spieszy. Ma napięty harmonogram. Pędzi do nowego telewizora, zakupu nowej komórki i nowej promocji. Świat kocha postęp i chce, by Kościół też był postępowy i nadążał za szaloną gonitwą. Chce, by Kościół pobłogosławił wszystkie pragnienia i uczynki ludzi, bo skoro czegoś mocno pragną, to na pewno jest to dobre. Niech Kościół nie utrudnia ludziom, nie komplikuje, niech się nie czepia”.
Pędzący świat bardzo potrzebuje Kościoła, bo tu jest nauka o życiowym zatrzymaniu. Nauka medytacji nad Biblią, sensem życia, tu jest duchowy pokarm, lekarstwo na błędy, tu jest nadzieja na powstanie z kryzysów, tutaj uczymy się cnoty. Jeśli Kościół dziś ma coś do zaproponowania, to na pewno głębię.
Cisza katolickich świątyń nie jest głucha, jest pełna sycącej obecności Jezusa Eucharystycznego i rozmodlonych pobożnych ludzi, którzy odkrywają, jak wielkie człowiek ma serce, ile w nim się mieści, a ile jeszcze nieodkrytych w nim zakamarków. Potrzebujemy kręgów biblijnych, potrzebujemy medytacji Słowa Bożego, potrzebujemy wartościowych rozmów, potrzebujemy osobistej modlitwy, ciszy i kontemplacji tajemnic różańca. Potrzebujemy Bożej łaski, częstej spowiedzi i Komunii Świętej.
Potrzebujemy głębi.