Różnego rodzaju uczucia towarzyszą nam na co dzień. Czasami dodają nam skrzydeł i motywują do działania, a czasami sprawiają, że jedyne na co mamy ochotę, to schowanie się pod kocem na najbliższe kilka tygodni. Bywa i tak, że chwilowe doznania wywołują w nas reakcje, których sami po sobie nigdy byśmy się nie spodziewali. Czy można więc powiedzieć, że niektóre uczucia są dobre a niektóre złe? Czy o ile radość jest czymś pożądanym, to złość, zagniewanie i strach możemy bez wahania nazwać grzechem?
Na wstępie warto przywołać fragment, który uczuciom poświęcił Katechizm Kościoła katolickiego. Zgodnie z nim:
Uczucia są więc wewnętrznymi objawami tego, co dzieje się na zewnątrz, zachodzącymi w sferze psychiki a czasami również w ciele człowieka. Z katolickiego punktu widzenia uczucia są neutralne moralnie. Grzechem może okazać się dopiero działanie, które podejmujemy pod ich wpływem. Uczucia są więc moralnie dobre, gdy przyczyniają się do dobrego działania; w przeciwnym razie są moralnie złe.
Postawienie sprawy w ten sposób prowadzi do wniosku, że spośród katalogu grzechów głównych tylko pięć z nich możemy uznać za grzech sam w sobie. Gniew i zazdrość będą moralnie złe tylko wtedy, kiedy sprowokują nas do godnych potępienia działań. Nie jest grzechem samo uczucie podnoszącej nam ciśnienie złości po uszczypliwym komentarzu kolegi, ani ukłucie zazdrości które czujemy, kiedy słyszymy o niesprawiedliwym naszym zdaniem awansie kolegi. Czymś niewłaściwym będzie dopiero działanie podjęte pod wpływem tych uczuć – odpowiedzenie koledze w równie przykry i pełen agresji sposób, życzenie źle współpracownikowi, któremu lepiej się powodzi, albo traktowanie go przez to z wrogością, czy też pielęgnowanie w sobie gniewu przez dłuższy czas.
Potwierdzenie tych słów znaleźć można już u św. Pawła, który pisał:
Grzechem nie jest więc samo uczucie gniewu, a jedynie to do czego ten grzech może nas doprowadzić.
Rozpatrywanie człowieka jako całość każe zaakceptować wszystkie jego sfery – zarówno ciało i duszę, ale też sferę psychiki. Warto pamiętać, że z czysto biologicznego punktu widzenia uczucia mają czemuś służyć. Uczucie głodu każe nam sięgnąć po coś do jedzenia, strach sprawia, że gotowi jesteśmy uciekać przed niebezpieczeństwem, a radość z powodu sukcesu motywuje nas do dalszego działania. Wszystkie te odczucia są nam potrzebne i w tym sensie są dobre.
Niewłaściwe jest podejście, które każe nam tłumić niektóre uczucia. Wspomniany już gniew jest grzechem głównym, ale tylko jeżeli prowadzi nas do długotrwałego, pełnego nienawiści stosunku do drugiego człowieka. Tymczasem odruch złości na drugiego człowieka podpowiada nam, że jego zachowanie być może było niewłaściwe. Nasze odczucia potrafią też powiedzieć nam dużo na temat tego, co sami przeżywamy. Zazdrość może pomóc nam na przykład uświadomić sobie braki w naszym charakterze, nad którymi powinniśmy pracować – może tak negatywnie reagujemy na sukces znajomego dlatego, że w głębi duszy zdajemy sobie sprawę, że sami jesteśmy zbyt leniwi?
Warto więc uświadamiać sobie nasze uczucia, nazywać je i szukać ich przyczyny. Tłumione uczucia prawdopodobnie będą musiały w końcu wybuchnąć, a im bardziej będziemy je wypierać, tym bardziej gwałtowny i niszczący będzie ten wybuch. Szkodliwość negatywnych uczuć, które stłumiliśmy i zepchnęliśmy do podświadomości, może przejawiać się tym, że w późniejszym czasie, w chwilach zmęczenia i niepowodzenia, będą one przedostawać się do naszej świadomości i popychać nas do niewłaściwych zachowań.
Wiele osób ma spory problem z radzeniem sobie ze swoimi uczuciami. Jedną z przyczyn jest to, że nie jesteśmy uczeni tego w dzieciństwie. Rodzice zbyt często źle nazywają emocje swoich dzieci, albo przypisują im to, czego one tak naprawdę nie czują. Na przykład, kiedy dziecko jest czymś wyraźnie zdenerwowane, mówią: „No, nie denerwuj się, nie ma się czym złościć”, a kiedy młody człowiek przewróci się i czuje ból, słyszy tylko: „Nie ma co płakać, przecież na pewno nie boli aż tak bardzo”. Działanie takie jest z pozoru nieszkodliwe – często ma na celu po prostu odwrócenie uwagi dziecka od problemu, jednak w dłuższej perspektywie sprawia, że młody człowiek traci kontakt z samym sobą i umiejętność nazywania swoich potrzeb. Skoro bowiem cierpi, a dorosły wmawia mu, że nic takiego się nie stało, to po kilku takich sytuacjach dziecko zacznie zupełnie ignorować to, co naprawdę czuje. W efekcie, może wyrosnąć na osobę, która nie rozumie siebie, nie potrafi wyrażać swoich potrzeb i stawiać granic.
Negatywne skutki przynieść może również nadmierne skupianie się na uczuciach w życiu duchowym. Postawa taka wynika z przekonania, że w kontakcie z Bogiem zawsze powinniśmy „coś poczuć”. W sytuacji jednak, kiedy trwanie przy Bogu okazuje się bardziej wymagające, osoby przywiązujące zbyt dużą wagę do różnego rodzaju emocjonalnych odczuć przy wypełnianiu praktyk religijnych, mają większą szansę zwątpić. Tymczasem świadoma i dojrzała wiara każe nam trwać przy Bogu nawet w momentach, w których Bóg do nas w żaden sposób nie przemawia, a Jego obecności nie da się „poczuć”. Podobnie jest z miłością, która jest czymś więcej, niż ulotnym i emocjonalnym zauroczeniem.
Warto więc być świadomym swoich uczuć, pamiętając jednak, że z prawdy o tym, że uczucia nie są ani dobre ani złe, nie wynika wniosek, żeby zawsze je usprawiedliwiać. Nasza wolna wola i rozum powinny bowiem nad uczuciami panować. Rozumienie naszych uczuć i nazywanie ich może pomóc nam zlokalizować problem odpowiednio wcześnie i pracować nad tym, żeby negatywne doznania nie wywoływały w nas gwałtownych i negatywnych reakcji.