Kiedy byłam mała, mama uczyła mnie, żeby nie wyrzucać papierków po batonikach na ulicę i segregować śmieci, umieszczając je w odpowiednich pojemnikach. W szkole z kolei często uczestniczyliśmy w akcjach typu „Sprzątanie świata”. Myślałam, że to wystarczy, jeśli chodzi o ekologiczny styl życia.
Obecnie można jednak odnieść wrażenie, że to zdecydowanie za mało. Blogerki na Instagramie na każdym kroku chwalą się swoimi zakupami bez folii, krytykując swoje koleżanki, na których zdjęciach widnieje choćby odrobina plastiku, a lewicowi aktywiści zarzucają nas grafikami, zgodnie z którymi najlepszym sposobem na ograniczenie produkcji dwutlenku węgla jest rezygnacja z posiadania dzieci i przejście na dietę wegańską. Gdzie tu jest złoty środek?
Troska o środowisko jest niewątpliwie piękną ideą. Świat jest darem Boga, stworzonym po to, żeby człowiek czynił go sobie poddanym. Poddanym – to znaczy oczywiście troszczył się o niego, a nie dewastował. Wszystko byłoby więc dobrze, gdyby nie to, że proporcje rozłożone są nie tak jak powinny.
Problem współczesności polega na tym, że z troski o środowisko czyni się nową religię. W naszym coraz bardziej pozbawionym wartości świecie ludzie łakną jakiegoś sacrum. Ekologia jest nową ideą wypełniającą tę lukę, a codzienne ekologiczne gesty nabierają znaczenia nowych obrzędów.
Zaciera się też granica między człowiekiem a zwierzęciem. Humanitarne traktowanie zwierząt powinno być postawą naturalną, ale trzeba pamiętać, że człowiek zawsze będzie miał nieporównanie większą godność niż jakiekolwiek inne stworzenie. Natomiast dla niektórych ekologicznych wojowników mniej niż zwierzę znaczy rozwijające się w łonie matki dziecko.
Zastanawiające jest też to, że niektóre środowiska traktują troskę o Ziemię jedynie jako oręż w walce ideologicznej. Miłośnicy naszej planety zdają się pojawiać tylko w miejscach, gdzie do zdobycia jest uznanie samozwańczych „elit” a nie tam, gdzie istnieje prawdziwy problem. Poza tym, człowiek pragnący z dobrymi intencjami dbać o środowisko często dostrzega niestety, że jego wysiłek jest daremny, skoro ostatecznie liczy się wyłącznie zysk i utrzymanie władzy. Na cóż codzienne drobne gesty, skoro za chwilę okazuje się, że wielki koncern produkuje w każdej sekundzie kilkaset kilogramów śmieci? Wszystko marność.
Z perspektywy chrześcijanina ten problem ma jeszcze jeden wymiar. O ile troska o otaczającą nas przyrodę jest słuszna, trzeba pamiętać, że mimo wszystko nie jest to sprawa najważniejsza (!). Owszem, Kościół postuluje troskę o dobro wspólne. Owszem – cudownie byłoby zachować piękne rafy koralowe i lasy deszczowe dla przyszłych pokoleń. Powinniśmy jednak patrzeć na ludzkie życie w perspektywie wieczności. Świat mógłby się skończyć jutro, nasza planeta mogłaby za chwilę obrócić się w proch. I co z tego? Również na taką ewentualność musimy być zawsze przygotowani. Z takiego punktu widzenia o wiele ważniejsza jest troska o nasze własne zbawienie. Dbanie o planetę to obowiązek dopiero w drugiej kolejności.
Czy istnieje jakieś konkretne rozwiązanie? Oczywiście – katolik powinien zachować heroiczną postawę w każdej sprawie. Jako osoba, dla której stawką jest zbawienie duszy, powinien wykonywać każdy ze swoich obowiązków w każdej sferze życia z jeszcze większą uwagą i sumiennością, bez pójścia na jakikolwiek kompromis. Także w kwestii troski o planetę ważne jest więc, żeby wymagać od samego siebie więcej i dbać o drobne gesty, nawet jeżeli będzie się to wiązać z pewnymi wyrzeczeniami.
Więcej nawet – jeżeli ktoś zapragnie wziąć sobie za cel zostanie prezesem wielkiej firmy, aby w ten sposób mieć wpływ na globalną politykę i walczyć z zaśmiecaniem planety – proszę bardzo! Musimy przecież mierzyć wysoko, żeby zmieniać świat.
Złotym środkiem jest wzięcie pod uwagę, że zawsze kierować powinno nami pragnienie wzrostu duchowego i troska o naszą własną świętość, a nie służba wątpliwym ideologiom i próba przypodobania się jakimkolwiek środowiskom.
Autorką artykułu jest Dominika Meller.